niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 2- Tell me did you see her face…


Cały dzień na planie minął jej pod znakiem wieczornego spotkania. Nie pamiętała żadnej z uwag reżysera czy profesora. Głowę zaprzątały jej myśli o tym co powie i czy w ogóle to jest on. Z jednej strony strasznie chciała go zobaczyć, ale z drugiej obawiała się jego reakcji. Z góry założyła, że nie pomyślał o niej ani przez chwilę. Stres zżerał ją od środka i nie potrafiła sobie z tym poradzić. W wyniku tego chodziła nerwowo po planie cały dzień i zbywała wszelkie komentarze w jej stronę. Jedynym, który nie zasypywał jej milionami pytań o to co się jej stało, był Jared.
Nie był on kolejną, typową bezmózgą gwiazdką. Miał świetne, inteligentne poczucie humoru, o czym przekonała się kiedy żartował wraz z Matthew albo Jennifer. Przy nim chwilami nawet zapominała co ma nastąpić wieczorem. Niestety, kiedy tylko znikał podczas kręcenia scen, zaczynało się prawdziwe piekło w jej głowie. Odliczała minuty, sekundy, raz przyłapała się na liczeniu własnych oddechów. Zachowywała się jak nie ona. Musiała wyglądać przekomicznie z punktu widzenia reszty, ale chyba takt osobisty nie pozwolił im zwrócić jej jakiejkolwiek bardziej znaczącej uwagi.
Dochodziła godzina osiemnasta, czyli za jakieś trzydzieści minut powinna wyjść z planu, aby na spokojnie dotrzeć na miejsce. Akurat w jej przypadku „na spokojnie” było jednym wielkim kłamstwem. Mniej się stresowała podczas pierwszego dnia na uczelni marzeń niż w takiej głupiej sytuacji.
- Przecież to zwyczajny chłopak idiotko, nawet o tobie nie myśli…- powtarzała sobie ciągle w głowie podczas wypalania coraz to kolejnego papierosa. Dzisiaj zeszła jej prawie cała paczka, a zazwyczaj wystarczała jej na dwa, trzy dni.
Jej myśli ciągle odbiegały do pamiętnego lotu samolotem, co w ogóle jej nie pomagało zachować spokoju. Zastanawiała się czy on wykonywał jakieś ledwo zauważalne gesty w jej stronę karzące się jej albo odwalić, albo wręcz przeciwnie, zachęcał ją do siebie. Niestety miała kompletną pustkę w głowie. Zdawało się jej parę rzeczy, ale nie była stu procentowo pewna, czy jej się nie przewidziało. Pamiętała jego spojrzenia w jej stronę, tak jakby to było wczoraj. Jeszcze z nikim innym nie rozmawiało jej się tak swobodnie jak z nim. Jared był zupełnie inny i chyba tylko to kazało jej powątpiewać, że możliwie są braćmi. Przecież mogła lecieć z zupełnie innym Shannonem, który nigdy w życiu nie spotkał kogoś takiego jak Jared Leto.
Jej umysł bardzo szybko przystał na tą opcję i kompletnie odrzuciła od siebie wszelkie wątpliwości. Przecież gwiazda światowego formatu nie leciałaby biznes klasą i z pewnością nie rozmawiałaby z taką dziewczyną jak ona. Nie było takiej możliwości. Spokojniejsza już, wypaliła papierosa do końca i udała się w stronę planu, aby pożegnać się z profesorem i Kate. Na dzisiaj to był dla niej koniec praktyk. Jutro zaczynała od godziny dziesiątej, więc mogła spokojnie iść odnieść te teksty, a potem wyskoczyć gdzieś za miasto. Chciała nakręcić trochę ujęć Hollywood Hills do swojego pierwszego, amatorskiego filmu. Nie miała tytułu, aktorów ani pomysłu, ale miała nadzieję, że w tym miejscu dostanie nagłego przypływu weny.
- Profesorze, ja już pójdę, dobrze? Muszę jeszcze zawieść to dla Jareda…- zwróciła się do swojego wykładowcy, który był zbyt zaaferowany rozmową z reżyserem, więc machnął na nią ręką, co miało oznaczać zgodę.
Podeszła jeszcze do głównego zainteresowanego i powiedziała mu, że już jedzie dać to jego bratu.
- Naprawdę dziękuję. A chciałabyś może chwile poczekać z Shannem na mnie i zjeść kolacje w towarzystwie panów Leto? Nie daj się prosić,  jakoś muszę się tobie odwdzięczyć… Obiecuję, że nie pożałujesz.- złożył jej propozycję uśmiechając się szeroko. Coś w sobie miał, że nie mogła się długo opierać jego prośbie.
- Z wielką chęcią, ale twój brat nie będzie miał nic przeciwko?- zapytała szczęśliwa, że jej wieczór nie będzie polegał na smętnym patrzeniu w przestrzeń i wypalaniu kolejnej to paczki papierosów.
- Już do niego piszę, więc nie masz jak się wywinąć. Będę w domu około dwudziestej, wpół do dziewiątej. Wytrzymasz tyle beze mnie?- na jego twarzy zagościł ten żartobliwy uśmieszek.
- Och, nie wiem czy dam radę bez twoich ciągłych uwag na temat zaplecza Jennifer.-odparła teatralnie podpierając się o stół. W odpowiedzi wystawił jej język i gestem dłoni zasugerował, że powinna już iść.
Opuściła plan ze śmiechem i ruszyła we wskazaną jej stronę. Na uszy założyła słuchawki, z których po chwili poleciała jej ulubiona muzyka. Miała kawałek do przejścia, więc musiała się śpieszyć. Nie wiedziała co ją czeka, ale miała dziwne przeczucie, że będzie to coś dobrego.
****
Kolejny raz nie mógł zasnąć. Zawsze pomagała mu gra na gitarze, ale tym razem i ten sposób zawiódł. Jego myśli krążyły wokół tej drobnej brunetki z samolotu. Nie spotkał jej ani razu odkąd z niego wysiedli, szukał jej w każdej napotkanej na ulicy dziewczynie. Niestety nie miał pojęcia jak ma na nazwisko, gdzie mieszka i pracuje.  Wiedział tylko jak ma na imię i jak wygląda. Aż tyle i tylko tyle.
Dzisiejszy dzień wyglądał tak jak każdy wcześniejszy. Jared wybiegał w pośpiechu na plan, a on miał cały dzień dla siebie. Grał na perkusji, spotykał się ze znajomymi i pisał jakieś nowe piosenki. I tak codziennie. Nie było w tym nic dziwnego dla zwykłego zjadacza chleba. Dla niego było to pewnego rodzaju koszmarem, jako dla człowieka, który zazwyczaj jest w trasie trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Energia go rozsadzała od środka i nie wiedział jak może ją wyładować. Gdy tylko mógł ćwiczył na swojej ukochanej perkusji, ale jego braciszek denerwował się jak nie mógł zasnąć przez jego bębnienie. Pomińmy fakt, że pomieszczenie, w którym grał było całkowicie dźwiękoszczelne, szanowny pan Jared Leto słyszał każdy najdrobniejszy odgłos. Pewnie przez wybrany zawód, jego brat miał bardzo wyczulony słuch. Nieraz zwierzał się Shannonowi, że słyszy jakieś podejrzane głosy około trzeciej w nocy. Shann z trudem powstrzymywał się od śmiechu w przy takich rozmowach, ponieważ to on siedział pod jego pokojem z laptopem pełnym nagrań dźwięków wydawanych przez duchy, osoby opętane. Raz wciągnął w tą zabawę Tomo, lecz ten za głośno się śmiał, kiedy usłyszał jak Jared miota się po pokoju. Główny zainteresowany otworzył drzwi i ujrzał gitarzystę leżącego na ziemi i śmiejącego się tym swoim słynnym śmiechem. Oznaczało to koniec zabawy.
Ostatnio diva zrobiła się jeszcze bardziej wyczulona na swoim punkcie. Rola w tym filmie zajmowała cały jego czas i stał się bardziej drażliwy, co nie było Shannonowi na rękę. Chciał z powrotem swojego małego braciszka, z którym mógł o wszystkim porozmawiać. Niestety, jeszcze długo zamiast brata będzie miał wielkiego aktora. Był z niego bardziej niż dumny, ale chciał z nim w spokoju posiedzieć na kanapie i obejrzeć jakiś durny film.
Na razie zostało mu siedzenie samemu w domu i nadrabianie zaległości w filmie, literaturze. Zapuścił się przez te trzy lata w trasie, więc teraz ma okazję to naprawić.
Wstał z łóżka i przeciągnął się ospale. Wyjrzał przez okno i ujrzał jak zwykle piękną kalifornijską pogodę. Słońce raziło go w oczy, więc podszedł do szafki w poszukiwaniu okularów przeciwsłonecznych. Zauważył u siebie nawyki prawdziwego rozpieszczonego gwiazdora, ale czasami ułatwiały mu życie. Mógł w spokoju chodzić po domu w ciemnych okularach zwalając wszystko na swoją sławę.  
Postanowił zrobić sobie jakieś dobre śniadanie, przynajmniej jak Jareda nie było mógł sobie spokojnie usmażyć boczek. Braciszka obrzydzał zapach każdego jedzenia, co ma w sobie chodź gram tłuszczu.
Zajął się przygotowywaniem śniadania i zapomniał o wcześniejszych zmartwieniach. Zjadł szybko i poszedł pobiegać. Jedno z wielu zajęć pozwalających utrzymać mu jako taką formę między trasami. Na samym bębnieniu spalał dużo kalorii, ale nie mógł sobie pozwolić na to, żeby to była jego jedyna forma aktywności. W przeciwieństwie do Jay’a lubił jeść, więc musiał dbać o siebie ze zdwojoną siłą. Założył słuchawki na uszy i wrzucił losową playlistę. Po chwili do jego uszu dotarły pierwsze dźwięki jakże znanejmu piosenki. Słuchał jej zawsze jak miał jakiś problem, wydający się nie mieć rozwiązania. Jako, że przebiegł już kawałek postanowił przystanąć i pójść w dobrze znane mu miejsce. Hollywood Hills.
Pamiętał jak przychodził tutaj z Jaredem jak byli dużo młodsi. Siedzieli wtedy na skraju skarpy i rozmawiali godzinami na temat ich przyszłości. Nie mieli wtedy zespołu, sławy i pieniędzy na utrzymanie się dłużej niż miesiąc. Był to dopiero początek ich przygody w show biznesie. Wszystko wydawało się tak odległe i zarazem wspaniałe. Planowali założyć zespół odkąd byli dziećmi, a teraz ich największe marzenie spełnia się każdego dnia. Jak patrzył na ich stare zdjęcia z instrumentami muzycznymi w oku kręciła mu się łezka. Zawsze otaczali się różnoraką muzyką, mama od małego puszczała im wiele gatunków, rodzajów.
Dotarł na wzgórze i usiadł na „jego” miejscu, które znajdowało się tam, gdzie nikt inny nie wpadłby się usadowić. Wyglądało to niebezpiecznie, ale to właśnie w tym miejscu pocałował swoją pierwszą i największą miłość i nie skończyło się na niewinnych pocałunkach. Z lekkimi wypiekami na twarzy przypominał sobie ze szczegółami tą noc. Czuł się wtedy szczęśliwy, a zarazem zażenowany całą sytuacją i tym, że nie panuje nad swoimi reakcjami.
Zaczął się śmiać jak idiota i poniósł się muzyce. Wstał nagle i zaczął podrygiwać w rytm piosenki. Szczerze, nie szło mu tak źle, miał świetne wyczucie rytmu, przez to, że grał na takim instrumencie a nie innym. Skończył demonstracje swoich umiejętności tanecznych i potruchtał zadowolony do domu. To był idealny początek dnia.
Dzisiaj Jared miał skończyć wcześniej i obiecał mu wspólny wieczór przy piwie i jakimś niezdrowym żarciu. Oczywiście, to Shann miał się obżerać, a Jay o listku sałaty, ale nie przeszkadzało mu to. Chciał się pośmiać jak za starych, dobrych czasów.
Dotarł zmęczony i szczęśliwy do domu. Akurat była godzina dwunasta, więc wziął szybki prysznic i zaległ przed nowymi tekstami piosenek. No właśnie. Zaległby, ale za cholerę nie mógł ich odnaleźć.
- Gdzie jest to cholerstwo?- rzucił w przestrzeń, tak jakby miałoby to mu pomóc w poszukiwaniach.
Przypomniał sobie, że Jared zabierał je ze sobą, aby je dopracować. Postanowił do niego zadzwonić i przypomnieć mu, aby przyniósł je ze sobą do domu.
Jak zwykle jego braciszek nie mógł zrobić czegoś sam, więc przyśle kogoś innego. Pewnie kolejnego chłopca na posyłki zafascynowanego jego osobą. Chwilami Shannon się zastanawiał skąd jego brat wyszukiwał tych wszystkich napalonych nastolatków. Nie wierzył, że siedział godzinami na tych wszystkich forach społecznościowych zapełnionych pseudo fanami szukającymi dostępu do jego majtek.
Pozostało mu tylko czekać do dziewiętnastej, kiedy przekona się kogo tym razem przysłał. Jako, że miał dużo czasu jego umysł  wrócił do rozmyślań na temat tajemniczej brunetki. Pachniała tak pięknie, nie umiał określić jak to się dzieje, ale wciąż pamiętał jej ciepły, zmysłowy zapach.
Tak rozmyślając, zasnął.
****
Na horyzoncie ukazał się jej niewysoki, biały dom. Adres wskazywał, że to jest ten, którego szukała. Stres zaczynał znowu dawać o sobie znać, więc przystanęła przed bramą i zapaliła kolejnego papierosa. Ciągle wmawiała sobie, że to niemożliwe, że to nie on. Nie było takiej możliwości, ze nagle wyskoczy zza rogu i rzuci się w jej ramiona. Nie mogła liczyć na nic innego, niż wymuszoną, przyjacielską rozmowę ze sławnym perkusistą jakiegoś tam zespołu. Szybko wypaliła tego papierosa, na pewno szybciej niż to zalecane. Miała wrażenie, że nie minęła nawet sekunda jak stała przy drzwiach i nieśmiało w nie pukała. Niestety nikt nie odpowiadał, więc użyła dzwonka. Dalej nic. Postanowiła wejść.
Plan miała taki, że wejdzie, zostawi teksty na jakimś przypadkowym krześle i wróci do Jareda oznajmiając mu, ze nikogo nie było w domu. Zadowolona ze swojego wyobrażenia sytuacji weszła po cichu do domu i ujrzała duży, przestronny korytarz. Ściany miały biały kolor i szczerze wyglądały na niewykończone, ale dodawało to swoistego uroku całemu pomieszczeniu. Na jego końcu znalazła stołek, na którym mogłaby zostawić, to co przyniosła. Niestety, nie zauważyła leżącej tuż przed nią sterty ubrań. Uświadomiła to sobie dopiero jak z głośnym hukiem runęła na podłogę. Odgłos był tak głośny, dlatego, że dla zachowania równowagi próbowała się złapać za wieszak na owe ubrania, jednak on też postanowił upaść wraz z nią. I to był błąd.
Z głębi domu usłyszała wiązankę przekleństw i odgłos czegoś ciężkiego, co uderza o podłogę. Potem jeszcze więcej przekleństw i kroki zbliżające się w jej stronę. Zaczęła się bać.
- Przeklęci paparazzi. Mówiłem wam, żebyście się wreszcie odpierdolili ode mnie i od Jareda. Nie ma go w domu, nie trafiliście tym razem. A teraz spier…- nie dokończył, bo to co ujrzał w korytarzu przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Na podłodze, przygnieciona ich wieszakiem leżała jakaś zgrabna dziewczyna. Nie widział twarzy, więc nie mógł określić jej wieku. Wokół jej głowy znajdowała się mała plama krwi rosnąca z każdą chwilą. W jej ręce znajdowały się jakieś kartki, zapisane pismem jego brata. Domyślił się kto mógł ją przysłać i ruszył ratować dziewczynę z opresji.
Udało mu się ją szybko wyswobodzić z pod ciężaru dość masywnego mebla i już po chwili trzymał ją na rękach i niósł w stronę salonu. Nie mógł zobaczyć jej twarzy, bo włosy zlepione krwią przykrywały ją całą. Przerażony, że poniesie przez to konsekwencje prawne zostawił ją na kanapę i popędził do kuchni po apteczkę.
****
Nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Otworzyła powoli oczy i ujrzała dość gustownie urządzony salon. Poczuła straszliwy ból w głowie i szybko dotknęła bolącego miejsca ręką. Poczuła coś lepkiego i ciepłego i jak przesunęła dłoń w zasięg wzroku, to zobaczyła, że jest cała w krwi. Zaczęła krzyczeć i szybko usiadła na kanapie, na której się znajdowała. Bała się, że jest w jakiejś cholernej jaskini gwałciciela i za chwile dowie się, że jest w ciąży z facetem, który własnoręcznie zrobi jej aborcje, a potem zgwałci po raz kolejny.
Krzyczałaby jeszcze dłużej gdyby nie usłyszała cichego głosu dochodzącego z miejsca tuż obok niej.
- Spokojnie, jesteś w domu Jareda i moim. Miałaś mi zanieść teksty, pamiętasz?- powiedział do niej odgarniając włosy z jej twarzy. Spojrzała w jego stronę i to co ujrzała zszokowało ją tak, że zapomniała o przeszywającym bólu głowy.
-Sha…Shannon?- zdołała wydukać z niedowierzeniem. Nie była na to kompletnie przygotowana. Nawet bez urazu wyglądała jak siedem nieszczęść, więc teraz to była zupełną porażką.
- Mary? Kurwa… Przestraszyłaś mnie, wiesz? Myślałem o tobie śpiąca królewno…- powiedział do niej głosem tak czułym, że gdyby tylko mogła odleciałaby w przestworza z tej całej słodyczy.
- Ja, ja…- zaczęła się jąkać.
- Nic nie mów, musisz się umyć z tej krwi, bo mnie lekko przerażasz. Pozwolisz, że zaniosę ciebie do łazienki na górze?- zapytał, ale wcale nie czekał na jej odpowiedź. Poderwał ją do gór jakby ważyła mniej niż piórko. Podobało się jej to, ale była w zbytnim szoku, aby się zachwycać.
Po chwili była już w łazience i mogła się pochwalić, że kąpała się w tym samym pomieszczeniu, w tej samej wannie co sam Shannon Leto. Jej królewicz z bajki.
****

I jak wam się podobało? :) 
Zapraszam do opinii i komentarzy:3
*MarsHugs* 

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 1- Give me love...

Dwa tygodnie później
Od pamiętnego lotu samolotem minęło trochę czasu. Dziewczyna miała już mieszkanie, szukała pracy. Mimo faktu, że na każdym kroku ktoś ofiarował jej pomoc, ciągle czuła w sobie tą przerażającą pustkę. Niby wszystko było w porządku; nie brakowało jej pieniędzy, miała gdzie spać i co jeść. Brakowało jej tego wspaniałego uczucia, które towarzyszyło jej podczas rozmowy z tajemniczym nieznajomym z samolotu. Myślała o nim kiedy wychodziła na uczelnie, kiedy gotowała, ale najczęściej kiedy nie mogła zasnąć i wpatrywała się w niebo. Wyobrażała sobie miliony sytuacji, w których spotyka go przypadkiem na ulicy. Niestety, żadna z nich nie przytrafiła się w rzeczywistości.
Żałowała, że go zwyczajnie nie poprosiła o numer telefonu, ale z drugiej strony bała się być jedyną zainteresowaną dalszą znajomością. Stresował ją fakt, że kolejny raz to ona chce się w coś zaangażować, poświęcić całą swoją uwagę jednej osobie, która po prostu ma to w dupie.
- Przecież nawet się nie znacie… Nic o nim nie wiesz, a myślisz o nim jakby był nie wiadomo kim…- powiedziała do siebie kiedy po raz kolejny siedziała na balkonie i odpalała następnego papierosa. To miasto sprawiło, że popadła w ten nieprzyjemny nałóg. Chociaż lepsze to niż narkotyki i alkohol.
Pierwsza łza spłynęła po jej policzku. Chwilami brakowało jej sił, miała ochotę rzucić to wszystko i wrócić do siostry. Pozostawić niespełnione marzenie w tym mieście pełnym upadłych aniołów. Tęskniła za swoim starym, nudnym życiem w spokojnej Anglii. Chciała móc funkcjonować tak jak kiedyś, nie musieć martwić się o to co ma włożyć do garnka. Oczywiście, nie żyła biednie, ale świadomość, że sama musi zadbać o wszystko przerażała ją delikatnie. Została rzucona w szarą rzeczywistość, której nie pokazują na filmach zachwalających Los Angeles. Ludzie tak zachwalają to miasto, a ono nie różni się niczym od innych. No może wielkością i tym, że jest to zagłębie wszelkich gwiazd. Do tej pory nie spotkała nikogo sławnego, ale to pewnie dlatego, że nigdy jej na tym nie zależało. Nie fascynowało jej życie celebrytów, nie znała najnowszych modowych trendów. Jedyne rzeczy, z którymi była na bieżąco to filmy oraz książki.
Czytała przy każdej możliwej okazji. To pozwalało jej oderwać się od wszystkiego co ją otaczało, było jej zbawieniem. Pamiętała jak zamykała się u siebie w pokoju na długie godziny tylko po to, aby dokończyć kolejną powieść. Najbardziej przypadły jej do gustu te niosące jakąś tajemnicę, sekrety. Bardzo spodobały jej się książki Edgara Alana Poe. Uwielbiała czytać te wszystkie opowiadania, które dla zwykłego zjadacza chleba były zwykłą paplaniną szaleńca. Dla niej było to czymś więcej, swego rodzaju księgą czarów, która należała tylko do niej i nikt inny nie mógł tego przeczytać. Od dziecka traktowała książki z wielkim szacunkiem, jakby były istotami żywymi.
Podobnie miała z filmami. Nie potrafiła zliczyć ile ich w całym swoim życiu obejrzała, ale mogła określić tą liczbę w setkach. Była dumna ze swojej rozległej wiedzy o historii kina i kinematografii. Uwielbiała filmy niezwykłe, te które inny uważali za niezrozumiałe. Można było powiedzieć, że kochała ,,ciężkie” kino. Jakby miała wybrać ulubionego reżysera, powiedziałaby, że to Lars Von Trier. Szanowała go za wszystkie łzy wylane na „Tańcząc w ciemnościach”, za ,, Przełamując fale”. Chciała się wybrać na jego najnowszy film; „Nimfomankę”, ale nie miała z kim.
Z chęcią zaprosiłaby Shannona, ale kontakt się urwał jak tylko samolot podszedł do lądowania. Nawet gdyby chciała go znaleźć nie miałaby jak. Nie znała jego nazwiska, zawodu oraz adresu. Wiedziała tylko jak ma na imię i jak wygląda. Mogła się założyć, że w Los Angeles było miliony osób o takim imieniu i podobnym wyglądzie. Przecież wiele facetów stylizowało się na „niegrzecznych, ale ze stylem”.
Wypaliła papierosa i przepędziła dym ręką. Mimo tego, że paliła to nie znosiła tego cholernego dymu pałętającego się obok niej za każdym razem jak zapalała. Taka kolej rzeczy, ale przez mieszkanie z siostrą, która tego nie tolerowała, nauczyła się być nazbyt ostrożna.  
Była godzina dwudziesta trzecia, a ona od rana miała zajęcia na planie jakiegoś nowego filmu. Niby wszyscy byli podekscytowani, bo mieli okazję przyjrzeć się samemu Jean-Marc Vallée, ale ona była zbyt zmęczona, aby teraz o tym myśleć. Nawet nie miała czasu, by posprawdzać kto gra w tym całym filmie. Podobno jakiś muzyk, czy ktoś o podobnym zawodzie. Jeśli chciała jutro chociaż skojarzyć jego twarz musiała się teraz położyć. Całe popołudnie biegała po różnych miejscach szukając jakiejś weekendowej pracy. Niestety, miała zerowe doświadczenie, co równało się z prawie niemożliwością dostania jakiejkolwiek pracy.
Położyła się w łóżku i jak zwykle wyjrzała przez okno. Zawsze patrząc w gwiazdy widziała w nich jego twarz. Taką roześmianą i wesołą, taką którą pamiętała.
-Jeśli on teraz o mnie myśli, proszę dajcie mi jakiś znak, cokolwiek… Może być awaria prądu, czy spadająca gwiazda…- zasypiając wyszeptała cicho. Spoglądała jeszcze chwilę w gwiazdy i zamknęła oczy zrezygnowana. Po raz kolejny jej nie wyszło. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku kiedy zasypiała. Przez to wszystko nie zauważyła jednej, malutkiej spadającej gwiazdy tuż przed jej oknem…
***
O godzinie piątej zadzwonił jakże znienawidzony budzik. Próbowała go wyłączyć, ale przypomniała sobie, co dzisiaj jest za dzień. Musiała być uśmiechnięta, i podekscytowana. Kolejny raz wolała ukryć swoje prawdziwe uczucia pod przykrywką fałszywej radości. Z trudem zwlekła się z łóżka i przeciągnęła ospale. Promienie słońca delikatnie grzały jej skórę, tak jakby zachęcały ją do wstania i rozpoczęcia tego ciężkiego dnia. Z niechęcią wypisaną na twarzy ruszyła się do łazienki, aby załatwić swoje wszystkie potrzeby. Na planie powinna być przed siódmą, więc musiała się spieszyć.
Szybko się ubrała w byle jakie, wygodne ciuchy i poszła do kuchni. Wzięła leki, jej ratunek przed omdleniami i depresją. Niestety od trzynastego roku życia chorowała na niedoczynność tarczycy. Nie jest to żadna straszna choroba nie pozwalająca jej normalnie funkcjonować, ale parę problemów jej przysparzała. Dziewczyna musiała bardziej niż inni dbać o dietę i odpowiednie ćwiczenia jeśli chciała wyglądać tak jak teraz. Gdyby nie brała swoich leków popadłaby w stany depresyjne, brak chęci do wszystkiego i utyłaby dość pokaźnie. Tylko dzięki nim trzymała się jako tako i nie było po niej widać z czym się zmagała.
Ze wszystkimi czynnościami wyrobiła się do godziny szóstej z minutami, więc nie miała stresu, że się spóźni. Jako, że plan był niedaleko jej małego mieszkanka urządzonego „po studencku”, postanowiła się przejść. Uwielbiała spacerować, wtedy mogła kontemplować każdy aspekt jej życia w spokoju. Na uszy założyła słuchawki i skierowała się w stronę miejsca spotkania z resztą jej grupy. Po drodze oczywiście zapaliła papierosa ignorując spojrzenia zdegustowanych starszych pań jej „haniebnym” zachowaniem. W odpowiedzi uśmiechnęła się do nich szeroko i ruszyła jeszcze szybciej.
Z zadowoleniem obserwowała ludzi zwracających uwagę na jej niecodzienny strój. Taką już miała naturę i ubierała się w dość… Niekonwencjonalny sposób. Tak przynajmniej określało jej styl wiele osób. Miała na sobie luźne spodnie i czarne trampki świecące się w słońcu od ogromnej ilości ćwieków na nich. W pasie miała przewiązaną bordową koszulę w kratę, a za koszulkę służył jej stary t-shirt jej ojca. Jedyną rzecz jaką zostawił wyjeżdżając. Był on z logiem jednego z jej ukochanych zespołów; Pink Floyd.
Można by rzec, że wyglądała mało kobieco, ale jej nie zależało, aby latały za nią setki facetów gotowych zrobić wszystko dla jej numeru. Chciała tylko jednego, którego i tak nie miała szans zdobyć, więc strój nie grał wielkiej roli. Dochodziła już do umówionego miejsca i dostrzegła tam Kate, koleżankę z grupy. Pomachała jej i zgasiła papierosa o brzeg pobliskiego śmietnika.  
- A ty znowu palisz to świństwo?- przywitała ją koleżanka.
- Ja przynajmniej nie upijam się co tydzień.- odparowała jej z uśmiechem. Podeszła do niej i przytuliła ją mocno. To była jedyna osoba w stanach, która sprawiała, że pojawiał się uśmiech na jej twarzy.
- Jak ty wyglądasz?- jak zwykle Kate nie pasował jej luźny strój. W odpowiedzi Mary pokazała jej język i już miała się kierować do „ich” wejścia na plan, ale Katie jej przerwała.- Wiesz kto jest jednym z głównych aktorów w tym filmie?
-Nie…- cholera, kompletnie zapomniała, że miała sprawdzić co i jak, a teraz wyjdzie na głupią ignorantkę.
- Matthew Mcconaughey idiotko… TEN Matthew.- usłyszała w odpowiedzi i to ją zaskoczyło. Nie za bardzo przepadała za komediami romantycznymi, więc ten aktor nie był jej zbytnio znany. Oczywiście, wiedziała kto to i jak wygląda, ale nie zachwycał jej jakoś specjalnie swoją osobą.
- Miło. Możemy iść? Nie chcę się spóźnić, zależy mi na tych praktykach.- zignorowała wypowiedź koleżanki i weszła na plan.
****
Podekscytowanie zaczynało brać górę nad zmęczeniem. Jak tylko zobaczyła te wszystkie lampy, zielone ekrany i charakteryzatorów poczuła się jak w domu. Chodziła od stanowiska do stanowiska i podziwiała pracę ludzi, których tutaj widziała. Kostiumy były idealnie wyprasowane i czekały, aż wielkie gwiazdy przyjdą i zarzucą to na siebie. Do spotkania z ich profesorem i samym reżyserem miała jeszcze pięć minut, więc poszła we wskazane wcześniej miejsce. Znajdowało się oczywiście przy krzesełku Jean’a i głównej kamerze. Zauważyła swojego wykładowcę i parę kolegów z grupy. Niestety, nie wszyscy mogli znaleźć się tutaj tak, jak ona, bo miejsca były ograniczone. Profesor Miles wybrał tych, którzy do tej pory byli najlepsi. W tym ją.
- Mary, wreszcie… Jesteś ostatnia, więc możemy zaczynać naszą małą wycieczkę. To jest Jean-Marc Vallée, reżyser. Oprowadzi nas po planie, a potem będziemy się przyglądać jego pracy. Jean, oddaje ich w twoje ręce i spotykamy się tutaj za godzinę, tak jak się umawialiśmy, ok?
Reżyser tylko pokiwał głową i uśmiechnął się do nas serdecznie. Wydawał się być bardzo miłym człowiekiem, ale Mary czuła, że jak się zdenerwuje to jego przekleństwa słychać nawet poza planem. Wycieczka zaczęła się od przedstawienia im zarysu całej fabuły. Film miał być oparty na prawdziwej historii pewnego mężczyzny, stu procentowego samca. Jeździł on na rodeo, brał narkotyki i oczywiście korzystał z usług pań do towarzystwa. Pewnego dnia dowiedział się, że jest nosicielem wirusa HIV i dopiero wtedy zaczyna się tym delikatnie przejmować. Trafia do szpitala gdzie poznaje transwestytę, który zostaje jego najlepszym przyjacielem. Dziewczyna nie słuchała już dalej reżysera. Wiedziała, że film okaże się czymś niezwykłym jak tylko się do tego przyłożą. A z tego co wiedziała o aktorach grających w tym małym dziele, to zawsze dają z siebie dwieście procent normy.
Wykład teoretyczny o kamerach, technikach i wszystkim co dzieje się na prawdziwym planie, został zakończony. Teraz przyszedł czas na niespodziankę przyszykowaną przez reżysera i całą załogi. Przez resztę dnia studenci mieli towarzyszyć głównym aktorom. Nawet ich profesor o tym nie wiedział, on oczywiście miał siedzieć z Jean’em i patrzeć co robi. Był zachwycony.
Kate i Sam zostali przydzieleni jako towarzystwo Jennifer Garner, z czego bardzo się ucieszyli. Dwie inne osoby, których imion nie kojarzyła poszli razem z Matthew do charakteryzatorni. Została tylko ona i nie miała zupełnego pojęcia z kim i gdzie powinna iść. Z pomocą przyszedł jej reżyser.
- Widzę, że masz charakterek. Akurat mam tutaj kogoś podobnego do ciebie. Albo się polubicie, albo zabijecie, więc mam nadzieję, że raczej to pierwsze. Jego przyczepa znajduje się tuż za tą należącą do Matthew. Idź do niego i powiedz, że ma ci pokazać swój dzień. Ucieszy się, uwierz mi.- oznajmił jej z tajemniczym uśmiechem na twarzy. Nie wiedziała o co  za bardzo chodzi, więc wypaliła szybko papierosa i poszła we wskazanym kierunku.
Miała nadzieję, że to ktoś w miarę znośny. Nie chciała spędzić całego dnia z rozkapryszoną gwiazdką, nad którą wzdychają miliony kobiet. Modliła się, żeby był to ktoś normalny, z poczuciem humoru i kochający to co robi.
Myślami wciąż odbiegała do jej pamiętnego lotu samolotem. Serce podpowiadało jej, że niedługo go zobaczy, że to przeznaczenie, ale rozum kazał przystopować i zejść na ziemię. Dochodziła już powoli do przyczepy i zaczęła się lekko stresować. Jeśli nagle miała pracować z jakimś pełnoprawnym, dobrym aktorem byłaby zachwycona. Zapukała do jej drzwi i oczekiwała na jakąkolwiek odpowiedź ze strony mężczyzny.
- Kochanie już idę, spokojnie.- usłyszała śpiewny głos i za chwilę ujrzała jego właściciela. Przed nią stał wychudzony facet z wygolonymi brwiami i pełnym makijażem.- Och, czasami zapominam wyjść z roli. Jestem Jared i chyba mamy dzisiaj razem pracować.
Wyciągnął rękę w jej stronę a ona delikatnie ją uścisnęła. Bała się wykonać mocniejszego ruchu, gestu, bo miała wrażenie, że za chwile go zmiażdży. Był taki drobny, mimo faktu, że był wysoki. Na oko ważył około czterdzieści, góra czterdzieści pięć kilogramów. Czuła się przy nim jak swego rodzaju waleń.
- Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłem swoim wyglądem. Czasem sam się siebie boję jak spoglądam na siebie w pełnym makijażu. Wejdziesz? Oprowadzę cię po mojej małej jaskini spokoju- uśmiechnął się i gestem ręki zaprosił ją do środka. Wydawał się być naprawdę miły, ale to artysta, po nich można się spodziewać gorszych humorów niż po kobiecie w ciąży. Jemu akurat do tej drugiej było blisko. Przynajmniej z wyglądu.
Jego przyczepa wyglądała dziwnie zwyczajnie. Znajdowała się w niej dość duża kanapa, toaletka i lodówka na zimne napoje. Po chwili dowiedziała się, że Jared nie pija alkoholu, więc znajdzie tam tylko wodę i mleko migdałowe. Nie zależało jej na upijaniu się pierwszego dnia na planie, więc nie przejęła się tą wiadomością.
Usiadła na kanapie i zaczęła rozmawiać z jej towarzyszem. Tak jak twierdził reżyser, miał on charakterek ale całkiem przyjazny. Dowiedziała się, że ma on własny zespół, który założył kilkanaście lat temu wraz z bratem. Chyba nawet gdzieś o nim słyszała, pewnie w jakiejś gazecie plotkarskiej. Rozmawiali by pewnie jeszcze dłużej, ale przerwał im jego telefon, który cały czas trzymał w ręku. Kolejny uzależniony od elektroniki- pomyślała
-Shann, co chcesz? Tak też cię kocham… Dzisiaj wieczorem? Hmmm… Jestem na planie do późna, ale mam pomysł kto mógłby to tobie przywieść… Napisze potem, pa. – zakończył szybko rozmowę i spojrzał na nią wzrokiem takim, jakby coś chciał. Nie myliła się.- Wiem, że miałaś mi towarzyszyć na planie, ale jako, że teraz jesteś moją asystentką to pomożesz mi coś dostarczyć wieczorem?- prosząc ją o to zrobił taką słodką minę, że nie potrafiła mu odmówić.
- Pewnie, powiedz tylko gdzie, komu i kiedy.- powiedziała uśmiechając się do nowego przyjaciela. Naprawdę, liczyła, że ich znajomość przetrwa po zakończeniu zdjęć, bo Jared był świetnym towarzyszem rozmów.
- Dzięki, naprawdę dzięki. Koło dziewiętnastej pojechałabyś pod ten adres i zawiozła mojemu bratu te teksty.- podał jej karteczkę z adresem i przedmioty, które miała mu przekazać.
- A jak ma brat na imię? Żebym przynajmniej wiedziała z kim rozmawiam.- powiedziała do niego. Za chwilę mieli iść na plan, więc chciała wiedzieć już wszystko co powinna zrobić, aby potem mogła się zająć jej właściwym zadaniem.
-Shannon Leto.- odpowiedział jej z uśmiechem i z zaskoczeniem zauważył jak twarz dziewczyny robi się biała jak kreda. Nie zdążył zapytać jej co się stało, bo musieli już iść po kostium dla niego.

Dziewczyna oniemiała i w duchu modliła się, żeby to był ten Shannon, o którym myślała od dwóch tygodniu. Niestety, miała się przekonać dopiero wieczorem. 
****
i jak wam się podoba? :)
Czekam na opinie i komentarze,
*MarsHugs* 

niedziela, 9 marca 2014

Prolog- I am home...


Stała na lotnisku z miną pełną wątpliwości. Tak długo na to czekała, że w tej oto chwili zaczęła mieć wątpliwości. Z jednej strony pragnęła tego wyjazdu bardziej niż czegokolwiek na tym świecie, a z drugiej bała się. Cholernie się bała, że nie będzie umiała się odnaleźć w wielkim mieście, że nie znajdzie odpowiedniej pracy i zamiast pławienia się w luksusach, będzie przymierać z głodu pod mostem.
- Pasażerów lotu numer 2502 do Los Angeles prosimy o niezwłoczne wejście do samolotu. Powtarzam…- w terminalu rozległ się donośny komunikat.
****
Klamka zapadła. Musiała wsiąść do tego samolotu i pojechać na wymarzone studia. Czy tego chciała, czy nie. Musiała odstawić wszelkie ,,przeciw” na bok i wziąć się w garść. Jeszcze parę minut temu żegnała się z przyjaciółką; siostrą. Dostała od niej milion ostrzeżeń, zastrzeżeń i kazań. Kochała ją, była jej jedyną rodziną. Mama umarła wiele lat temu, jak Mary była jeszcze dzieckiem, a ojciec wyjechał robić karierę w Tokio. Wychowywała ją jej starsza o dziesięć lat siostra, z którą łączyła ją więź silniejsza od wszystkiego co istnieje na tym świecie. Mogła zwierzyć się jej z absolutnie każdej  rzeczy; najdrobniejszego sekretu jak i wielkiej rozterki miłosnej. Mieszkała z nią od ósmego roku życia, a teraz musiała ją zostawić, aby spełnić swoje marzenie.
Chciała zostać reżyserem, a jako, że uczelnia w Los Angeles przyjęła ją z otwartymi rękami nie mogła odmówić. Wiele godzin dyskutowała z Effy o wyjeździe. Siostra namawiała ją do tego od samego początku. Ona już swoje marzenia spełniła, była renomowaną prawniczką z mężem i dwójką roześmianych dzieci. Szczęście biło od niej z każdej strony, miała ciemne kręcone włosy i niebieskie oczy. Wyglądała jak milion dolarów. Młodsza siostra zazdrościła jej tego dojrzałego wyglądu i własnej rodziny. Chciała być tak spełniona jak ona, ale zwyczajnie nie potrafiła.
Z wyglądu znacznie różniła się od Effy. Miała czarne, proste i półdługie włosy. Oczy miała koloru ni to zielonego ni brązowego. Można by rzec, że była to hybryda oczu jej siostry i matki. Była niewysoka, szczupła, ale nie tak jak te wszystkie modelki z wybiegu. Jednym słowem nie była wychudzona. Kości nie sterczały jej z ciała przy każdym ruchu. Jej blada cera była obiektem kpin jak dziewczyna była mała. Przezywano ją wampirem, trupem i tego typu wyzwiskami. Kiedyś jej nienawidziła, a teraz uznawała ją jako swój największy atut.
****
Podbiegła szybko do odpowiedniej bramki i pokazała swój bilet zakupiony parę miesięcy wcześniej. Podała uśmiechniętej kobiecie wymięty papierek pozwalający jej spełnić swoje marzenia. Mogła teraz na spokojnie zająć sobie miejsce w samolocie.
Niestety, jak na jej nieszczęście wolnych siedzeń było malutko i wszystkie zajmowane były w zastraszająco szybkim tempie. Jedyne jeszcze nie zajęte, upatrzyła sobie z samego tyłu pokładu. Znajdowało się obok jakiegoś śpiącego mężczyzny.
-Coś szybko odpłynął…- pomyślała usadawiając się obok niego.
Nawet nie otworzył oczu, nie poruszył się. Jak widać musiał być bardzo zmęczony. Skoro spał, to dziewczyna pomyślała, że może mu się bezkarnie poprzyglądać. Nie należał do brzydkich osób, wręcz przeciwnie. Był dobrze zbudowanym mężczyzną, wyglądał na około trzydzieści lat. Na jego nosie spoczywały ogromne okulary przeciwsłoneczne, więc nie mogła dokładnie określić wieku. Ubrany też był dość dobrze, więc nie mógł być to jakiś przypadkowy facet z ulicy. Jego strój wyglądał na wcześniej przemyślany, a nie dobierany na szybko. Jego głowa delikatnie pochylała się w jej stronę, ale nie przeszkadzało jej to aż tak bardzo. W uszach miał słuchawki, co ucieszyło ją jeszcze bardziej. Na szczęście nie tylko ona zasypia przy muzyce.
Jeśli miałaby określić jego zawód, to byłby z tym problem. Nie wyglądał na typowego biznesmena, ani na lekarza, prawnika. Był chyba kimś pomiędzy, zawieszonym w tym bezwzględnym systemie władającym naszym społeczeństwem. Mógł być kim tylko zapragnął, uświadomiła sobie, że nie potrafi dokładnie go ocenić. Zamiast tego zaczęła zastanawiać się nad swoim życiem i wyjazdem do stanów.
Bała się opuścić swoją ukochaną Anglię, ale w tej chwili to było jedyne wyjście, aby mogła zacząć robić to, czego naprawdę w życiu pragnie. Miała już umówione spotkania w sprawie uczelni, akademika oraz wstępnie zaczęła szukać jakiejś pracy, żeby nie zużyła za dużo oszczędzonych pieniędzy. Odkładała na ten wyjazd parę lat i nie zamierzała wydawać wszystkiego na pierwsze miesiące życia w wielkim mieście.
Dla niej ten wyjazd był ogromnym krokiem w świat dorosłości. Musiała sama się utrzymywać, zadbać o rachunki i jedzenie. Podczas życia  z siostrą, oczywiście dokładała się do czynszu, ale to było zupełnie inne od nagłego rzucenia na głęboką wodę.
Rozmyślałaby tak przez całą drogę, lecz chwilę potem poczuła się senna. Założyła słuchawki na uszy i wybrała ulubioną piosenkę. Zamknęła oczy i włączyła muzykę, która zawsze pomagała jej zasnąć. Po chwili odpłynęła i jej mózg choć na moment został odciążony od tych męczących ją myśli.
****
Gdyby ktoś spojrzał na nich z boku, z pewnością uznałby, że są parą. Spali prawie objęci, ona trzymała głowę na jego ramieniu, a on swoją opierał o nią. Rękę trzymał na jej kolanie, a ona nie wyrażała żadnego sprzeciwu. Może dlatego, że spała. Chociaż, z czyjegoś punktu widzenia, nawet obudzonej by jej to nie przeszkadzało. Wyglądali szczęśliwie, jakby byli spełnieni samą swoją obecnością. Niestety, wręcz niepozorny ruch jego ręki zburzył ten uroczy obrazek ,,zakochanej pary”.
-Kurw… Co się dzieje?- zapytał zaspany próbując się przeciągnąć. Zsunął okulary z nosa, bo przez nie niewiele widział. Był na pokładzie samolotu, tyle jeszcze pamiętał. Ale za Chiny Ludowe nie potrafił sobie przypomnieć, żeby obok niego siedziała jakaś dziewczyna. A jeszcze lepiej, że ta dziewczyna trzymała głowę na jego ramieniu, a on rękę na jej kolanie. Nie miał pojęcia ile czasu tak trwali, ale najwidoczniej żadnemu z nich to nie przeszkadzało.
Dziewczyna jeszcze spała, więc wykorzystał daną mu okazje i bezczelnie się jej przyjrzał. Była całkiem ładna, chociaż nie do końca w jego typie. Nigdy nie podobały mu się czarne włosy u kobiet. Kojarzyło mu się to z czymś nienaturalnym, wbrew natury.
Cerę miała bardzo bladą, może była chora. Przestraszył się lekko na tą myśl, bo choroba w jego zawodzie nie jest czymś dobrym. Nie mógł zawieść brata i przyjaciela rozkładając się jakimś paskudnym choróbskiem. Odsunął się od niej lekko i wyswobodził ramię z jej głowy. Dopiero teraz zauważył, że wciąż ma w uszach słuchawki, a w tle gra cichutka muzyka. Musiał nauczyć się grać ten nowy kawałek, bo inaczej brat perfekcjonista go zabije tępym nożem. Uśmiechnął się na samo wyobrażenie Jareda biegającego z nim po kuchni, znając życie wywaliłby się na tych swoich chudych nóżkach i nici z pościgu. Zaśmiałby się na głos, ale wolał nie ujawniać się w samolocie. Nie chciałby, aby ktokolwiek wiedział, że był a Anglii, bo musiał załatwić sprawy osobiste.
Wpadł na całkiem szalony pomysł obudzenia swojej towarzyszki podróży. Potrzebował z kimś pogadać, bo inaczej zasnąłby, a nie miał pojęcia jak mogłoby się to skończyć. Wolał nie ryzykować późniejszych plotek w brukowcach.
- Wstawaj śpiąca królewno, już mi ramię ścierpło.- zagaił do dziewczyny.
Obudziła się przerażona, że samolot spada, a ona o niczym nie wie. Rozejrzała się pośpiesznie po kabinie, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Jedynie jej towarzysz podróży już nie spał i wpatrywał się w nią swoimi pięknymi, brązowymi oczami. Teraz mogła się mu dokładniej przyjrzeć. Na szczęście pozbył się tych swoich okularów, ciekawe jak wytrwał tyle czasu w szkiełkach na nosie. Oprócz nieziemskich oczu, skrywały też dość ciekawy kształt brwi. Nie wyglądał jak klaun, wręcz przeciwnie. Dodawało mu to swoistego uroku, tajemniczości.
- No już nie patrz się tak na mnie. Szczerze to z wyglądu bardziej przypominasz mi Śnieżkę niż Śpiącą Królewnę.- uśmiechnął się do niej i wyciągnął rękę.- Tak przy okazji, Shannon jestem. A ty?

- Mary… Już mi tu nie czaruj, księciu z bajki.- odpowiedziała mu w tym samym stylu co on jej. Jak już ma zaczynać nowe życie, to dlaczego by nie zacząć od nowych znajomości? Może w przyszłości rozwinie się to w coś większego, poważniejszego…
****
I jak Wam się podoba prolog mojego nowego ff?
Zapraszam do opinii i komentarzy :) 
*MarsHugs*