sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział 5- Mercy Street.

No i kolejny wstęp ode mnie :) Przepraszam Was wszystkich za dość długie zwlekanie z tym rozdziałem. Do końca nie wiedziałam jak to się potoczy i tylko dzięki sugestii kochanej Igi potrafiłam to jakoś płynnie poprowadzić. 
Mam nadzieję, że się mimo wszystko spodoba i zapraszam do komentowania i wyrażania najróżniejszych opinii :) 

****



Obudziły ją delikatne promienie słońca padające wprost na jej twarz. Otworzyła oczy i ujrzała swój pokój skąpany w blasku poranka. Uśmiechnęła się przypominając sobie wczorajszy wieczór. Zadowolona podniosła się z łóżka i skierowała swoje kroki do kuchni. Czekał ją dość długi dzień na planie, ponieważ poprzedniego dnia odpuściła sobie kompletnie cały ten staż. Wzięła swoje leki i zjadła prowizoryczne śniadanie, które choć trochę by ją ożywiło. Ubrała w swój ulubiony zestaw, myśląc bardziej o wygodzie niż wyglądzie.
Zastanawiała się co dzisiaj Jared wymyśli, aby lekko uprzykrzyć jej życie. Lubiła go, ale wiedziała, że w pracy zamienia się w profesjonalistę, który nie znosi jakiegokolwiek sprzeciwu. Zamknęła za sobą drzwi jej  małego mieszkania i szybko poszła w stronę planu. Nie miała ochoty się spóźnić, po tym co wczoraj odwaliła. Niby główna diva ją zwolniła, ale wolała dmuchać na zimne. Nie chciała się narazić reżyserowi już trzeciego dnia współpracy. Wiedziała, że ten z ich grupy, który okaże się najbardziej utalentowany dostanie propozycje pracy przy następnym filmie Jeana.
Przed wejściem do środka postanowiła zapalić jeszcze jednego papierosa. Niestety, przez stres związany z dzisiejszym dniem nie wystarczył jej ten poranny przy kawie. Zaciągnęła się parę razy i z determinacją wypisaną na jej drobnej twarzy weszła na plan.  Przedstawienie czas zacząć- pomyślała i po chwili staruszki obserwujące ją ze zniesmaczeniem, straciły dziewczynę z oczu.
****
- A kogo to moje piękne oczy widzą?- przywitał ją Jared jak tylko weszła do jego przyczepy.- Mój brat nie wymęczył cię wczoraj za bardzo?
- Ehh… Jak zwykle udajesz zabawnego, co? Przykro mi nie jestem twoją fanką i na to nie polecę.- uśmiechnęła się do niego u zajęła miejsce tuż obok.
- Nigdy nie przestanę próbować, chociaż nie jesteś w moim typie mała.
- Łamiesz mi serce Jay, jak możesz?- zaśmiała się głośno i przytuliła aktora w ramach przywitania. Odwzajemnił jej uścisk i wrócił do poprawiania swojej peruki. – Jaki mamy plan na dzisiaj?
- Dziwki, koks i amfetamina.- odpowiedział całkiem poważnym głosem, ale Mary poznała, że się z niej nabija po iskierkach w jego niebieskich oczach.- Hmm… A tak szczerze to pewnie dogramy parę scen i wolne. Dzisiaj kończymy dużo wcześniej.
Rozmawialiby jeszcze przez dłuższą chwilę, w miarę tego jak on by się szykował, ale profesor dziewczyny chciał ją koniecznie widzieć u siebie w „biurze”. Uśmiechnęła się do muzyka przepraszająco i odpuściła jego przyczepę.
Miał teraz chwilę aby przemyśleć niektóre sprawy. Dawno temu widział Shannona tak szczęśliwie zakochanego. Wrócił do domu późnym wieczorem usprawiedliwiając się faktem, że musiał odprowadzić Mary do domu, żeby jej się nic nie stało. Speszył się przy tym jak jakiś małolat, co kompletnie rozśmieszyło Jareda. Jego brat zawsze reprezentował tym człowieka, który prędzej umrze, niż się zawstydzi. Próbował wyciągnąć od niego jakiekolwiek informacje, co robił i tak dalej, ale jedyne co otrzymał to krzywe spojrzenia i prychnięcia. Zaczął się śmiać, że jego braciszek na starość zamienia się w konia, na co tamten wstał i zamknął się w swoim pokoju. Zaproponował mu nawet odrobinę owsa, ale ten nie odpowiedział. Wywołało to kolejne salwy śmiechu u wokalisty. Niestety, spowodowało to też, że od tej pory się do niego nie odzywał, nawet wtedy kiedy Jared wstał specjalnie wcześniej aby zrobić mu przyzwoite śniadanie. Mimo faktu, że śmieszyła go postawa Shannona, martwił się o niego. Wiedział, ze Mary to dobra i porządna dziewczyna, ale czasami z takimi są największe problemy. Chcąc, nie chcąc nie miał się do kogo odezwać przez swoją głupotę i wścibskość.
Musiał już się zbierać, więc wykonał ostatnie poprawki w swoim wyglądzie i przejrzał najświeższe wiadomości na jego poczcie. Jak zwykle znalazł tam mnóstwo e-maili od Twittera, że ktoś tam do niego napisał. Musi kiedyś zablokować tą opcję dla wszystkich fangirls…
Zaśmiał się cicho ze swojego innowacyjnego pomysłu i wstał z krzesła. Poprawił sukienkę…
- Jak ja teraz muszę wyglądać? Stary, czterdziestoletni facet strojący się jak pierwsza lepsza paniusia. Pełny makijaż, peruka i sukienka krótsza niż moje bokserki. Nieźle się wpakowałem, naprawdę.- powiedział sam do siebie przeglądając się w lustrze. Wychudzone policzki, zapadnięte i takie obce podniosły się do góry w lekkim uśmiechu zażenowania samym sobą. Wiedział, że robi to nie tylko dla siebie, że trzeba w końcu pokazać powagę sytuacji osób chorych na AIDS, ale już teraz, pod koniec zaczął dostrzegać jak wiele poświęcił, jak zatracił w tym wszystkim samego siebie. Niby był uśmiechnięty, poczucie humoru mu się nie zmieniło, ale czuł się sto razy gorzej niż powinien. Oprócz tego, dostrzegł dość dużą zmianę w jego głosie. Nie mógł śpiewać z taką samą mocą co wcześniej. Martwiło go to, że nawet jeśli wróci do poprzedniej wagi, to zostanie mu już tak na zawsze.
Spojrzał po raz kolejny w lustro i z przerażeniem zauważył, że jego twarz robi się coraz bardziej… Trupia. Jak zawsze, założył na to maskę sztucznego uśmiechu i głośno westchnął.
I po raz kolejny tego dnia zostało wypowiedziane to samo zdanie.
- Przedstawienie czas zacząć.
****
Skierowała się w stronę, gdzie znajdował się rozwścieczony profesor. Spodziewała się najgorszego co możliwe i niestety, zbytnio się nie pomyliła.
- Co ty sobie wyobrażasz Mary?!?- zaatakował ją wyraźnie podchmielony mężczyzna.
- Spokojnie. Jared mnie…
- Słyszałem! To, że sypiasz z nim po bokach nie oznacza, że ciebie obroni przede mną!- krzyknął jeszcze głośniej, ale nikt go nie usłyszał. Stali w dość oddalonym miejscu gdzie nie było ich nawet widać zza budynków oraz wysokich drzew. Bała się potwornie, bo nie potrafiła poznać tego samego poczciwego profesora w tym bezdusznym i pijanym facecie stojącym naprzeciwko niej.- Myślisz, że ten kurs jest darmowy? Pewnie uważasz, że jak taka gwiazda się za tobą wstawia, to możesz już wszystko, nawet spóźniać się na MOJE zajęcia...
- Ale to był tylko jeden dzień, przecież nic się nie stało…- próbowała się usprawiedliwić w jakikolwiek możliwy sposób przychodzący jej do głowy. Pierwszy raz w życiu spotykała ją taka sytuacja, że bała się jakiegoś człowieka bardziej niż powinna.
- Przez ten jeden dzień straciłem szansę na pracę w najnowszej produkcji. A wiesz dlaczego?- pokiwała przecząco głową. – Bo nie było mojej najlepszej studentki. A teraz będziesz siedzieć cicho, a ja zrobię to co do mnie należy. Ukarzę cię.
Mary próbowała krzyczeć, lecz za każdym razem gdy otworzyła usta z zamiarem wydania jakiegokolwiek dźwięku głośniejszego niż sapnięcie, dostawała w twarz od tego „kochanego”, „potulnego jak baranek” człowieka. Wyrywała się z jego dość potężnych objęć i próbowała zrobić cokolwiek, aby wydostać się z potrzasku, w którym się znalazła.
Po chwili mocowania się z mężczyzną miała dłonie całe w siniakach i odczuwała kompletny brak sił i co najdziwniejsze; rezygnacje. Wiedziała co za chwilę nastąpi i mimo faktu, że obawiała się tego cholernie mocno to nie potrafiła już dłużej walczyć. Jej mimika twarzy wciąż wyrażała ten sam sprzeciw, gesty dodawały tego efektu, lecz nie miała odwagi, aby wykonać coś mocniejszego niż machnięcie ręką.
Opadła na ziemię, a z jej oczu popłynęły gorzkie łzy rozpaczy. Zamknęła je na chwile, aby ukoić zszarpane nerwy, ale jej oprawca nie pozwolił jej na chwilę odpoczynku… Słyszała jak rozpina pasek od spodni, który opadł z cichym brzdęknięciem na ziemię. Jego spodnie się zsunęły i już miała stu procentową pewność, że to co się teraz stanie zniszczy jej psychikę na wiele długich lat.
Otworzyła zapłakane oczy i jedyne co dostrzegła to cień mężczyzny biegnący w jej stronę… Czyli jest nadzieja.
****
Wstał wcześniej niż zwykle, bo planował zrobić niespodziankę natrętnemu Jaredowi. Chciał pokazać mu, że mimo faktu, że jest na niego zły, to go będzie wspierać. Zauważył, że jeszcze nigdy nie odwiedził go na planie, więc dzisiaj miał być ten pierwszy raz.  
Zjadł śniadanie, co u niego było cudem Boskim, ponieważ nie chciał marnować czasu na takie „głupoty” jak to zwykł mówić. Ubrał się w pośpiechu, bo jak zwykle wszystko zajęło mu dłużej niż sobie wymyślił. Nakreślił jeszcze szybkiego smsa do Mary, w którym zapytał ją jak mija dzień i jak sprawuje się nasza „diva”. Zaśmiał się z tego określenia, które idealnie opisywało jego brata. Kochał go całym sercem, ale chwilami miał ochotę go zamordować przez tą jego cholerną perfekcyjność w każdej możliwej sytuacji.
Wsiadł na swój ukochany motocykl i pośpiesznie ruszył w stronę jego celu. Dzień był przyjemny. Wiatr powiewał z oby jego stron dając mu poczucie szybkości i nieśmiertelności. Tak, to śmieszne, że czuł się tak tylko przez głupią bryzę wiejącą po jego bokach, ale to dawało mu wolność. Wtedy mógł myśleć i zastanawiać się nad światem. Czuł się jak młody Bóg i nic nie potrafiło tego uczucia zniszczyć.
Skórzana kurtka dość ciasno oplatała jego ciało, ale pod żadnym pozorem nie blokowała ruchów. Kiedy kupował ubrania do jazdy zawsze patrzył na cenę i wygodę. Pamiętał dobrze jak Jay śmiał się z niego, kiedy on kupował owe rzeczy. Przedrzeźniał go, wyzywał od kobiet na zakupach, ale jak to młodszy brat powinien, służył mu radą oraz dobrym słowem.
Jedną rzeczą, którą uwielbiał w swoich relacjach z Jaredem było to, że pomimo licznych kłótni zawsze się godzili i potrafili stanąć w swojej obronie przed innymi nawet wtedy, kiedy byli podczas największej waśni.
Uśmiechał się na myśl o latach dzieciństwa, ale to uświadomiło mu tylko jak dużo czasu upłynęło od ich beztroskich lat pośród maminych piosenek i tańców przy ognisku. Gdyby był bardziej sentymentalny, z pewnością by się rozpłakał, ale doświadczenie życiowe pokazało mu, że nie warto pokazywać swoich słabości przy innych ludziach, bo w najmniej oczekiwanym momencie je wykorzystają ze zdwojoną siłą…
Zaparkował przed głównym wejściem i wyłączył silnik. Odetchnął parę razy, bo nie miał pojęcia w co się pakuje i skierował swoje kroki w stronę planu.
Po raz trzeci tego dnia oraz ostatni, padło zdanie, które w ustach każdego z wypowiadających je znaczyło co innego.
- Przedstawienie czas zacząć…
****
Miła kobieta stojąca przy wejściu powiedziała mu, gdzie znajdzie brata. Ostrzegła go jedynie przed tym, że jest on w pełnym makijażu i stylizacji, więc będzie trudny do rozpoznania. On w odpowiedzi jedynie uśmiechnął się zawadiacko i poszedł we wskazanym kierunku. Po drodze minął dość uroczy zakątek zagrodzony od świata ciekawskich filmowców jedną, wielką zgrają krzewów. Postanowił schować się w nim i oddać się jednemu z przyjemniejszych nałogów, a miał ich niegdyś wiele. Przyszykował zapalniczkę i papierosa, aby na miejscu tylko odpalić i zagłębił się w to tajemnicze miejsce.
Jak już uporał się z ogromem otaczającej go roślinności, to dostrzegł coś, co zawirowało jego całym światem. Przed nim rozgrywała się scenka, w której to jakiś napalony i pijany, stary dziad chciał zgwałcić młodą dziewczynę leżącą przed nim na ziemi.
Nie myśląc wiele podbiegł do niego i po chwili mężczyzna padł nieprzytomny na ziemie pod wpływem ciosu perkusisty. Kiedy upewnił się, że nie wstanie przez jakiś czas podbiegł do zapłakanej niewiasty leżącej na ziemi, sparaliżowanej strachem. Niestety, jego najgorsze obawy potwierdziły się i ową dziewczyną okazała się Mary.
Wściekłość, która gotowała się w nim od momentu ujrzenia owej sceny, zdawała się teraz wrzeć i kipieć. Nie miał pojęcia jak mogło to się stać. Przecież jej nie powinno dziać się nic złego, była jego i on miał ją chronić i gdyby nie ten jego idiotyczny nałóg nie uratowałby jej. Mimo silnej woli, jego oczy zaszkliły się i po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Łza ta nie była objawem przerażającego smutku, który go ogarnął, nie… Ona zwiastowała zemstę. Największą jaką kiedykolwiek widział ten świat.
Wziął ją w ramiona i przytulił z całej siły. Tyle tylko mógł zrobić. Podniósł się i skierował się w stronę przyczepy brata, gdzie chciał położyć ją do łóżka i ostatecznie sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

Ale w tamtym momencie, nic w nim nie było. 

czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 4- About a girl.


****
Gdyby nie fakt, że musiał wstać wcześnie do pracy, pewnie nigdy by się o tym nie dowiedział. Jego brat słowem by nie wspomniał o tym co się dzieje pomiędzy nim, a Mary. Zbyt dobrze go znał.
Jared otworzył oczy i jedyne co stało mu na przeszkodzie do pełnego wybudzenia się ze stanu, w którym nic, kompletnie nic do niego nie docierało; to było uczucie koszmarnego zmęczenia. Oglądał wraz z Shannonem filmy do późnej godziny. Na szczęście w przeciwieństwie do perkusisty, nie wypił ani grama alkoholu, więc nie musiał martwić się dodatkowym bólem głowy, który w tym momencie z pewnością by go zabił. Wystarczał mu fakt, że musi za jakąś godzinę znaleźć się świeży i rześki na planie, tak aby nie trzeba było powtarzać ujęć.
- Wstać, przeżyć i położyć się spać. O niczym innym nie marzę…- powiedział sam do siebie. Jego głos odbił się od ścian pokoju, który był jego jedynym azylem. Nie wyglądał on jak typowa „gwiazdorska” sypialnia, wręcz przeciwnie. Nie było w nim tego przepychu, który najczęściej towarzyszył miejscom odpoczynku gwiazd.
Ściany były w czystym, białym kolorze, a na nich wisiało parę prac graficznych ulubionego artysty Jareda. Cenił sobie prostotę, więc meble były ciemne i nie zdobiły ich żadne udziwnienia czy jaskrawe ubarwienie. Na półkach znajdowało się mnóstwo książek; od literatury współczesnej, aż po dzieła Kartezjusza. Relaksował się czytając coś, co wymaga użycia choć odrobiny mózgu, więc taka literatura zdecydowanie przypadła mu do gustu.
Usiadł zrezygnowany na łóżku i przeciągnął się powoli. Miał trochę czasu, a przyszykowanie się nie zajmowało mu zbyt długo. Postanowił rozpocząć swój dzień właśnie w tej, a nie innej minucie i to przesądziło o tym jak potoczy się jego dzień. Wzrokiem odszukał telefon na poduszce i oddał się sprawdzaniu co nowego słychać w wielkim świecie. Przeklął pod nosem zaciętą aplikację do wiadomości i podniósł się z łóżka, odrobinę za gwałtownie. Zakręciło mu się lekko w głowie, ale po raz kolejny zrzucił winę na odchudzanie. Przecież co mogłoby się stać samemu Jaredowi Leto? Według niego, to nic.
Zarzucił na siebie świeżo wyprane spodnie i wczorajszą koszulę. I tak cały dzień będzie biegał w damskich ciuszkach, więc nikogo nie będzie obchodzić, że chodzi w „dwudniowej”, lekko pomiętej rzeczy. W obecnej sytuacji nie zwracał na to większej uwagi. Zresztą, kto bogatemu zabroni? Zaśmiał się pod nosem i szybko przeczesał jeszcze wilgotne włosy.
- Jay, ty stary dziadzie, obiecaj, że nigdy więcej nie zaśniesz z mokrą głową.- burknął do swojego odbicia i już był gotowy aby opuścić swoje królestwo.
Zamknął za sobą drzwi na klucz- bezpieczeństwa nigdy dosyć. Wstąpił jeszcze na chwilę do pokoju brata, gdzie z zaskoczeniem odkrył, że brat już nie śpi. Chyba, że nie zmrużył oka przez całą noc, którą spędził na graniu w te swoje durne gierki. Prychnął sam do siebie i wreszcie skierował swoje kroki do kuchni. Jako, że zostało mu już niewiele czasu ( jak zwykle błędnie obliczył czas poświęcony na używanie blackberry), zdecydował, że na śniadanie wypije tylko czarną kawę i może zje kromkę pieczywa razowego. Już miał wchodzić do pomieszczenia, ale usłyszał jakieś podejrzane odgłosy wydobywające się z niego.
Wyjrzał przez uchylone drzwi i to co zobaczył zmieniło jego patrzenie na brata… Uśmiechnął się delikatnie widząc parę oddającą się temu jakże pięknemu aktowi miłości...
****
- Hej Mary, Shannon, co tam u was?- podskoczyli oboje na dźwięk usłyszanych słów. Na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec zawstydzenia, co wywołało śmiech obu chłopaków. – Mary, złotko nie wiedziałem, że zaczęłaś nas stalkować.- zaśmiał się Jared i usiadł obok niej.
-Właśnie… Przez to wszystko zapomniałam. Shannon, powiedz nam proszę, skąd ja tu się wzięłam?
- Ehh, a myślałem, że to pozostanie moją słodką tajemnicą. Jak od nas wybiegłaś, to zaczęliśmy z Jay’em nasz wieczór filmowy, ale że mój brat jest dość słaby w wytrzymywaniu do późna, to poległ po pierwszych dwóch z dziesięciu przyszykowanych. Postanowiłem, że nie będę patrzył i podziwiał jak chrapie w swoim łóżku, więc wybrałem się na spacer. Chciałem trochę pomyśleć, zresztą nie ważne, znalazłem ciebie na Hollywood Hills i pomyślałem, że wezmę cię do domu. Koniec historii.
-Hmm… Nie, to nie może być prawda.- powiedział Jared zamyślonym głosem. Shannon spojrzał się na niego z dużym zaskoczeniem na twarzy. Niestety, odrobinę za późno zauważył chytry uśmieszek swojego brata.- Shann, przecież ty nie myślisz, historia się kupy nie trzyma.- zaśmiał się głośno i wstał, aby zrobić sobie kawę.
-Mary, proszę ignoruj tego idiotę…- powiedział lekko zażenowany Shannon i spojrzał w oczy dziewczyny. Po raz kolejny zatonął i gdyby nie obecność Jareda w kuchni, pewnie znowu by ją pocałował. Tym razem zrobiłby to o wiele mocniej, tak jakby jutro miało się to zakończyć. Oddał się wyobrażaniu tego, co mogło się po tym pocałunku wydarzyć.
Z wyobrażeń o niejednej nocy wyrwał go głos brata.
- Dobra, to ja lecę na plan. Mary, widzimy się o dziesiątej w mojej garderobie?
- Pewnie, ja też już się od was zbieram, nie będę wam siedzieć na głowie…- dziewczyna czuła się zawstydzona całą tą sytuacją, która zaistniała pomiędzy nią i perkusistą. Miała świadomość, że ktoś mu się podoba, ale przez tamtą chwilę nie czuła się nawet winna. Uznała, że ten jeden, jedyny pocałunek jest warty grzechu.
- Oj Mary… Siedź ile chcesz.- uśmiechnął się ciepło młodszy z braci.- Albo wiesz co? Daję tobie dzisiaj wolne, miałaś ciężką noc i musisz odpoczywać.- rzucił pośpiesznie i ruszył w stronę auta.
Nie chciał dawać jej ani chwili na zastanowienie się nad propozycją, bo wiedział, że by się nie zgodziła. Wiedział, że brat zrozumie jego ukryte intencje i się ucieszy z całego dnia spędzonego wraz z nową kochanką. To, że przyłapał ich na pocałunku oznaczało tyle, że to jest ta słynna dziewczyna z samolotu i to właśnie dzięki Jaredowi widzi ją po raz kolejny. Uśmiechnął się jeszcze bardziej niż wcześniej i wsiadł do swojego nowego, lśniącego auta. Zapowiadał się udany dzień.
****
- No to wygląda na to, że jesteś skazana na mnie.- rozpromienił się starszy z braci i przysiadł naprzeciwko Mary. Niestety, zauważył niepewność w jej oczach, więc speszył się niemiłosiernie.- Chyba, że masz inne sprawy, to zrozumiem…- dodał już o wiele cichszym i mniej pewnym głosem. Cholera! Znowu ci nie wychodzi Shann… Przeklął w myślach swoją naiwność i z niecierpliwością czekał na odpowiedź.
- Pewnie, że nie mam. Z chęcią z tobą spędzę dzień.- odpowiedziała mu tym samym, rozbrajającym uśmiechem. Przynajmniej miała nadzieję, że taki był.- Tylko mam pytanie…- postanowiła zaryzykować. Klamka zapadła, ale cóż, najwyżej ją wyśmieje i zniknie z jej życia, tak szybko jak się w nim pojawił.
- Yhym…- zachęcił ją mężczyzna. Bał się o co może go zapytać, szczerze mówiąc to był przerażony.
- Bo…- stchórzyć i żałować, czy zapytać i się zbłaźnić? W jej głowie odbywała się zażarta walka pomiędzy głosem serca, a rozsądku.- Jak to jest mieć brata, który ciągle siebie niszczy do ról?- wypaliła jak jakaś idiotka. Teraz to zbłaźniła się bardziej, niż gdyby zadała pytanie, które ją rzeczywiście nurtowało. Czuła, że na twarzy robi się cała czerwona, więc wbiła spojrzenie pełne zażenowania w resztki swojego napoju.
Od odpowiedzi zdziwionego Shannona uratował ją dzwonek telefonu. Podbiegła do niego niemalże w podskokach i odebrała nawet nie patrząc na rozmówcę.
- Gdzie ty do cholery jasnej jesteś idiotko!?-w słuchawce mogła usłyszeć głos Katie.
- Ucisz się i uspokój. To po pierwsze. Po drugie, jestem u znajomego, nie będzie mnie dzisiaj. Poprosiłam Jareda, aby mnie zwolnił, źle się czuję.- ucięła szybko rozmowę ze zdenerwowaną koleżanką. Nie miała teraz ochoty rozmawiać z nią o tym co się stało. Jednak, aby Kate nie wezwała po nią policji, nakreśliła krótkiego smsa.
„Odezwę się później, przyjdź do mnie wieczorem to pogadamy. Love ya, papa.”
To powinno wystarczyć, aby ukoić nerwy dziewczyny. Pewnie teraz zabierze się do podrywania żonatego już Matthew, co wzbudziło dość duże rozbawienie u Mary. Jej przyjaciółka jak zwykle wiedziała swoje i miała nadzieję, że aktor zostawi dla niej żonę i dzieci. Przecież marzenia są niekaralne, więc z cierpliwością wysłuchiwała miliona historyjek o jej nowej „miłości”.
Odwróciła się do zdziwionego perkusisty i uśmiechnęła się delikatnie. Chciała naprawić błąd, który popełniła.
- To… Oprowadzisz mnie po Los Angeles?- zaproponowała cicho i nieśmiało, tak jakby cała jej dotychczasowa pewność siebie ulotniła się, aby zrobić miejsce dla niepewności, co do uczuć mężczyzny.
- Oczywiście, jak tylko zechcesz moja pani.- uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach można było dostrzec iskierkę radości, zadowolenia z siebie.- Tylko się trochę ogarnę i możemy iść.
Pokiwała głową na znak zgody i sama poszła do łazienki dla gości, aby doprowadzić się do lepszego stanu. Jak tylko ujrzała swoje odbicie w lustrze nad umywalką to się przestraszyła. Włosy sterczały na każdą możliwą stronę, a wczorajszy makijaż zaczął spływać z jej twarzy. Znalazła parę wacików w szafce i wytarła jego resztki czystą wodą. Już nie wyglądała jak roztopiona lalka barbie, co poprawiło lekko jej samopoczucie. Włosy przeczesała znalezioną w tym samym miejscu co waciki, szczotką i związała w luźnego koka nad karkiem. Koszulę, która była wciąż przewiązana w jej pasie, zdjęła i założyła, tak jak powinno się nosić tą część garderoby. Wczorajszą koszulkę postanowiła spakować do torby, w której na szczęście znalazła dezodorant i jakiś puder. Poprawiła ponownie swój wygląd i była gotowa do opuszczenia łazienki. Mimo pośpiechu, zajęło to jej z pół godziny, w co powinna wliczyć dokładne oglądanie pomieszczenia z każdej strony. Zawstydzona swoją ciekawością wyszła z łazienki i skierowała się do salonu, w którym zastała ubranego już Shannona.
Jak zwykle, przy nim czuła się jak uboga krewna o wątpliwej urodzie. Wyglądał świeżo i przystojnie, był jej kompletnym przeciwieństwem. Nie widać było po nim, że spał zaledwie cztery godziny. Z jego twarzy mogła wyczytać rześkość i przytomność, czego jej zdecydowanie brakowało w tym momencie. Zauważył ją, więc wstał i podszedł do niej. Znajdowali się od siebie tylko parę centymetrów, tak, że ze spokojem mogła poczuć jego oddech na swojej twarzy. Pachniał przecudownie, zresztą jak za pierwszym razem jak go zobaczyła. Męskie perfumy, z pewnością z wyższej półki były zmieszane z zapachem najlepszej kawy, na którą nigdy nie było ją stać.
Nawet jak mieszkała z siostrą nie należały do najbogatszych. Siostra zawsze starała się zostawiać jej parę groszy na drobne wydatki, ale nigdy nie przekraczało to sumy większej niż trzydzieści funtów miesięcznie. Żyły normalnie, nie musiały się martwić o brak środków do życia, ale z racji tego, ze oprócz nich był jeszcze jej szwagier i dwójka siostrzeńców. Uśmiechnęła się na wspomnienie tych małych rozbrykanych urwisów, ale zaraz spoważniała, bo sytuacja wokół niej zaczynała się zgęstniać.
Widział jak dziewczyna się nad czymś zastanawia, co zbiło go lekko z tropu. Nie miał pojęcia czy chodzi jej o niego, czy o coś jeszcze innego. Chciał po prostu móc po raz kolejny zasmakować jej ust, poczuć się tak jak wcześniej i zapomnieć o troskach męczących go przez ostatnie dwa tygodnie. Już miał się do niej zbliżyć, już za moment ich usta miały się połączyć, ale zrezygnował. Stchórzył i nie był z tego powodu z siebie dumny.
Żeby zatuszować moment, w którym się zbłaźnił, chwycił ją za rękę, a w drugą wziął swoją ukochaną gitarę. Miał już pewien plan, a teraz przyszedł czas, aby go zrealizować.
****
Chodzili już po Mieście Aniołów przez parę ładnych godzin. Pokazał jej wszystkie interesujące miejsca,
które znajdowały się w bezpiecznej odległości od ścisłego centrum. Nie chciał, aby wściekli dziennikarze zaczęli się interesować jego znajomością z Mary. Tym razem chciał przeprowadzić wszystko tak, jak być powinno. Planował ją zabierać na randki, umawiać się do siebie nawzajem i oglądać filmy do późna w nocy. Potrzebował normalnego związku z normalną kobietą, która darzyła uczuciem jego, a nie jego sławę i pieniądze. Miał dość tych wypacykowanych blondynek z tępym wyrazem twarzy. Chciał dziewczyny z krwi i kości, która rozumie niektóre sprawy i nie robi mu scen zazdrości na środku ulicy tylko po to, aby dziennikarze mieli o czym pisać. Prychnął cicho na wspomnienie najgorszego związku w jego życiu, ale chwile potem uświadomił sobie jak to musiało wyglądać, więc uśmiechnął się do Mary.
- Myślę, że należy nam się jakiś odpoczynek, zabieram cię w pewno magiczne miejsce. Co ty na to?- zapytał ją rozpromieniony.
- Gdziekolwiek gdzie można usiąść poproszę.- powiedziała roześmiana, lecz zmęczona dziewczyna. Była zachwycona pomysłem oprowadzania jej po mieście, ale dopiero w trakcie zauważyła jak to wygląda w wykonaniu perkusisty. Obeszli obrzeżami całe Los Angeles nie robiąc dłuższych przerw, chyba żeby wskoczyć do sklepu po kawę. Teraz miała nadzieję, że zabierze ją na jakąś prześliczną polanę, która aż prosi człowieka, aby na niej usiadł. Z takim oto przekonaniem ruszyła za podekscytowanym mężczyzną trzymającym w jednej dłoni ją, a w drugiej gitarę.
****
Znajdowali się w najmniej odwiedzanym miejscu w całym mieście. Za to z pewnością najpiękniejszym. Pod sobą mieli całe Los Angeles, które teraz było rozświetlone milionami małych światełek. Usiedli na jednej z polan otoczonych drzewami, tak, że mimo tego widzieli wszystko.
Perkusista chwycił do rąk gitarę i zaczął ją nastrajać. Już wiedziała po co niósł ją przez całą ich wycieczkę. W duchu gratulowała mu determinacji, bo z pewnością przeszli z dziesięć kilometrów.
Po chwili mogła już usłyszeć dobrze znajomą melodię jednej z jej ulubionych piosenek.
- Zaśpiewasz?- zapytała go lekko rozmarzonym głosem.
- To nie moja działka…- próbował się wywinąć, bo dobrze wiedział jaki ma głos.
- Proszę?- dziewczyna popatrzyła na niego maślanymi oczami i nie mógł jej odmówić. Wziął głęboki oddech i zaczął cicho podśpiewywać.
I'm standing in your line
I do hope you have the time
I do pick a number too
I do keep a date with you
I'll take advantage while
You hang me out to dry
But, I can't see you every night
Free”
Na tym zaprzestał swój występ i spojrzał na Mary. Wyglądała tak ślicznie w świetle księżyca i miliona Anielskich świateł, które oświetlały ich z dołu. Odwróciła się do niego twarzą i miał okazję spojrzeć jej w oczy.

Wtedy jeszcze tego nie wiedział, ale tamtej nocy, właśnie w tym, a nie innym momencie zatonął na zawsze jej pięknych, czarnych oczach. 
****
Tyle ode mnie :) Jak Wam się podobało? Zapraszam do opinii i komentarzy ( tych dobrych, jak i złych)
*MarsHugs*

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 3- You're my wonderwall...

Podczas gdy dziewczyna znajdowała się w jego łazience, on miał czas aby to wszystko sobie przemyśleć. Czuł się jakby ktoś tam na górze chciał, by spotkał ją po raz kolejny. To nie mógł być zwyczajny przypadek, że akurat ona wpadła do jego domu z tymi tekstami. Pewnie jego wścibski braciszek mieszał w tym palce jak zwykle, ale teraz go to nie obchodziło. Miał w swoim domu osobę, o której myślał przez całe dwa tygodnie i wreszcie miał okazję z nią porozmawiać po raz kolejny. Tylko teraz był jeden minus… Już wiedziała, że jest sławny i nie miał tej swojej ukochanej anonimowości, którą tak bardzo sobie cenił. Pewnie zacznie go inaczej traktować, może przestanie darzyć go sympatią… Zaraz, stop. Shann ogarnij swoje emocje i ochłoń. Ona może ciebie wcale, a wcale nie lubić. Pewnie nie wspomniała waszej rozmowy ani razu przez ten czas, a teraz jak wie kim jesteś to tym bardziej nie pomyśli. Pewnie pochwali się przed koleżankami, że sam Shannon Leto z nią porozmawiał, ale nie do końca o to mu chodziło.
Ze smutkiem w oczach wstał z kanapy i postanowił zmyć krew z podłogi w korytarzu. Nie chciał się tłumaczyć Jaredowi co tutaj się stało. Niestety ten by się od razu do tego przyczepił.
Nie udało mu się.
- Wróciłem dzieciaczki, ubierać mi się tu.- drzwi otworzyły się szybko, a w nich stał roześmiany młodszy Leto. Cholera jasna, teraz to się Shannonowi oberwie. Uśmiechnął się do brata i swoim ciałem próbował zakryć to co tak usilnie szorował.- Shann, gdzie jest Mary?
- No bo… Wiesz… Tak jakoś wyszło… Bo ona…- znowu się przed nim tłumaczył. Musi sobie przysiąc, że nigdy więcej nie będzie się tłumaczył młodszemu braciszkowi z każdego przewinienia. To on był tutaj starszy i miał prawo głosu co do swojego życia. Chciał to wprowadzić w życie, może od jutra…
- Zabiłeś ją? Ty idioto, nawet z dziewczyną sam na sam zostać nie możesz, bo już nie dajesz rady… Starość nie radość jak widzę, aż strach pomyśleć, że jestem tylko o rok młodszy i w następne moje urodziny też zdziadzieję tak jak ty.
- Przymknij się i mnie posłuchaj, nie zabiłem jej, sama upadła bo się o ten cudowny wieszak potknęła. Teraz się kąpie, więc nie masz się o co martwić. – starał się z każdą sekundą nie zamordować Jareda. Dzisiaj denerwował go wyjątkowo mocno, jak nie on. – Wyluzuj brat i pomóż mi posprzątać jak tak ci się nudzi.
- To, że jako jedyny mówię ci, że jesteś stary nie znaczy, że możesz robić ze mnie swoją sprzątaczkę…- mruknął pod nosem i zabrał się do szorowania plam z krwi. W tej chwili błogosławił dzień, w którym postawił na kafelki zamiast wykładziny. Czasami przyłapywał się na tym, że za bardzo przejmował się zdaniem swojej matki, bardziej niż powinien. Patrzył jak Shannon znika w swoim pokoju i przeklął głośno dzień, w którym to zaproponował mu wspólne zamieszkanie.
Przecież Shannon wiedział co on w tej chwili przeżywa. Rozstanie z dziewczyną, ukrywaną przed wszystkimi i jeszcze ta wyczerpująca rola w filmie. Nie jadł, nie spał i wciąż chodził po domu z głową w chmurach. Jednym słowem był wrakiem człowieka, którym był jeszcze parę miesięcy temu. Nie potrafił jedynie zrozumieć co się stało z jego starszym bratem, który coraz bardziej go lekceważył. Zawsze się spierali o głupoty, ale ostatnio poczuł jak się od siebie oddalają. Przecież Shann wiedział, że zawsze może odwiedzić go na planie i posiedzieć z nim podczas przerw w kręceniu. Niestety, ani razu go tam nie widział.
Po skończonej trasie wmawiał mu, że musi odreagować, odpocząć i załatwić dużo spraw. Spotykał się z jakimiś znajomymi, za którymi Jared nigdy nie przepadał. Obrzydzał go fakt, że po wypiciu zaledwie paru piw już musieli się przechwalać ile to hollywoodzkich dup zaliczyli. Mimo powszechnej opinii ani Jay, ani Shannon tacy nie byli. Oczywiście, obydwoje bogaci w doświadczenia w pewnych sprawach, ale nie wyglądało to tak jak mówiły te piekielne tabloidy. Fakt, że czasami nie wychodzili z domu chyba, że po zakupy nie oznaczał wcale, że mają tam nie wiadomo jakie orgie. Po prostu siedzieli z piwem na kanapie i urządzali sobie maratony filmowe. Bawiło ich wtedy nagłe zainteresowanie prasy ich osobami. Podczas trasy, było to w zupełności normalne. Nie byli dłużej małym rodzinnym zespołem. Mieli rzesze fanów zwanych Echelonem, których znaczna większość zawdzięczała im swoje życie.
Na szczęście Jaredowi udało się posprzątać i zdenerwowany pobiegł do kuchni, aby przeprowadzić dość poważną rozmowę z bratem na jego temat. Trzeba było to kiedyś wyjaśnić…
****
- Powiesz mi co się z tobą dzieje?- zaatakował go od razu pytaniem. Nie miał siły bawić się w podchody i to mozolne wyciąganie jakiejkolwiek informacji z brata.
- Ze mną? Nic takiego…-  Shannon próbował ukryć swoje rozżalenie. Nie miał pojęcia czy może mu na tyle zaufać, aby zdradzić swoje wszelkie wątpliwości.
- Przecież widzę, chyba to, że na co dzień noszę te damskie ciuszki dało mi trochę tej słynnej kobiecej intuicji. Mów.
- Eh… Bo jest taka dziewczyna, o której myślę od dwóch tygodni i nie mam pojęcia, czy ona o mnie też.- wyrzucił z siebie jednym tchem. Już po wszystkim. Teraz zostało mu czekać na reakcje brata.
- Ufff… A już się bałem, że się  znowu w coś wpakowałeś jak wtedy w Nowym Jorku, pamiętasz? Dobra, opowiadaj o niej, bo chyba bardzo zamieszała ci w głowie?
- Nie przypominaj mi o tym, byłem smarkaczem, a teraz wiem co robię. Poznałem ją jak wracałem z Londynu, siedzieliśmy obok siebie w samolocie. Wydaję się być taka inna od tych wszystkich, które wcześniej spotykałem. Rozmawialiśmy przez całą drogę i ma świetną osobowość. Jest taka zabawna, miła no i śliczna. Nie mogłem jej znaleźć przez dłuższy czas, a teraz jest. I to nie tak daleko. Brat, chyba się zauroczyłem…
- A jak ma na imię nasza piękna nieznajoma?- zapytał Jared z zainteresowaniem.
- Jest dość niezwykłe, wiesz nie jest z tych co mają imiona pasujące do tępych blondynek. Ma na imię….- nie dokończył, bo ukochany braciszek mi przerwał.
- Mary! Chodź tu do nas, nie zaczniemy bez ciebie naszej małej imprezki w stylu Leto.
Obydwoje dostrzegli jak dziewczyna zagląda przez uchylone drzwi do kuchni. Minę miała niezbyt przyjazną, jakby nieobecną. Jej włosy były jeszcze mokre i woda skapywała na ramiona ubrane w jej za dużą koszulę, co powodowało małe, wilgotne plamy wokół obojczyka dziewczyny.
- Nie fatygujcie się. Ja już pójdę, dzięki za użyczenie wanny. Do jutra Jared!- rzuciła zbyt szybko i odkryli, że coś z nią nie tak. Wybiegła pośpiesznie z budynku nie zważając na to, że jej włosy wymagały porządnego wysuszenia. Łzy spływały ciurkiem po jej policzkach, mieszały się z wodą z mokrej wody. Nie miała pojęcia gdzie idzie, po prostu biegła przed siebie. Chciała zapomnieć o wszystkim co ją otaczało…
****
-…. Nie mogłem jej znaleźć przez dłuższy czas, a teraz jest. I to nie tak daleko. Brat, chyba się zauroczyłem… - usłyszała słowa Shannona i kompletnie ją zatkało.
- Czy on… Wiedziałam, że jak zawsze się przejadę na moich uczuciach…- warknęła w myślach i już chciała po cichu wychodzić, ale oczywiście młodszy Leto musiał ją zauważyć.- Cholera!- przeklęła cicho i weszła do kuchni zaproszona przez Jareda.
- Nie fatygujcie się. Ja już pójdę, dzięki za użyczenie wanny. Do jutra Jared!- rzuciła choć przyszło jej to z trudem większym niż się spodziewała.
****
- Jared, co się przed chwilą stało? Coś jej zrobiliśmy?- zapytał zdenerwowany Shann. Najgorszym scenariuszem byłoby to, gdyby usłyszała ich rozmowę od początku do końca. Może się go wystraszyła?
- Nie mam pojęcia… Jutro ją zapytam na planie. To co? Robimy męski wieczór?
Shannon pokiwał głową na znak zgody i skierował się z bratem w stronę kanapy. Jednak ani na chwile nie opuściły go myśli o tym co się stało Mary. Pewnie już nigdy jej nie zobaczy i będzie się z niej leczył przypadkowo poznanymi dziewczynami, gotowymi na wszystko byleby od niego. Czuł się jak wrak człowieka i nie mógł nic na to poradzić. Planował z nią porozmawiać jeszcze dzisiaj, zaprosić gdzieś, robić ten najtrudniejszy, pierwszy ruch.
Usiadł obok podekscytowanego Jareda i próbował wczuć się w entuzjazm brata. Właśnie, próbował, ale mu jakoś nie wychodziło. Jednak jak zwykle zrobił dobrą minę do złej gry i zaczął się powoli odprężać.
****
Zmęczyła się dopiero przy wejściu na słynne wzgórza Hollywood. Spojrzała w niebo i ujrzała miliony maluśkich gwiazdek tańczących po tym wspaniałym granacie. Wciąż połykając łzy, usiadła na jakimś przypadkowym kamieniu, który jako pierwszy napatoczył jej się pod nogi. Teraz miała chwilę czasu na to, aby uspokoić myśli i poważnie zastanowić się nad jej życiowymi priorytetami. Płakała przez jakiegoś przypadkowo poznanego faceta, którego nawet nie znała. Rozmawiała z nim przez parę godzin, ale to było i tak za mało, żeby się w nim zauroczyć. Niestety, jej to wystarczyło.
Łzy leciały po jej policzkach, jedna prześcigała drugą, jakby brały udział w żałosnym wyścigu uczuć, a jej policzek był ich torem. Zaśmiała się z porównywania wszystkiego do siebie, nadawania jakiejś głębi wszystkiemu co ją otacza.
 Zabawne jak jeden zawód sercowy może nadać naszemu życiu taki, a nie inny kierunek. Wciąż pamięta słowa wypowiadane przez jej ostatniego chłopaka. Mówił takie rzeczy, o których myśl przyprawiała ją o palpitacje serca. Dlaczego ją oszukał i zostawił samą sobie? Samotną, odwróconą od wszystkich i wszystkiego co było jej bliskie. Raz mu się cała oddała, a żałowała tego aż do tej pory. Teraz siedziała na tym piekielnym kamieniu, w tym piekielnym Los Angeles, które powinno spełnić jej najskrytsze marzenia o wielkiej karierze i tak samo wielkiej, jak i nie większej, miłości.
Z kieszeni wyjęła paczkę papierosów oraz telefon ze słuchawkami. Popłynęła losowo wybrana piosenka, podobała jej się. Pasowała do jej nastroju w tamtej chwili. Jedynie język był problemem, bo kompletnie nie wiedziała o czym artysta śpiewa, ale nie przeszkadzało jej to. Głos mężczyzny ją uspokoił, a melodia koiła zmysły. Zaciągnęła się po raz kolejny i zasnęła pod gwiazdami. Przez chwilę poczuła się kompletnie wolna.
****
Obudziła się ze straszliwym bólem głowy. Próbowała otworzyć oczy, ale powieki ciążyły jej bardziej, niż gdyby były z kamienia. Odwróciła się na drugi bok i zamiast miłej poduszki, pod głową poczuła pustkę i upadła. Automatycznie poderwała się i z przerażeniem otworzyła oczy. Ostatnią rzeczą, którą pamiętała były wzgórza Hollywood oraz smutna piosenka lecąca z głośników jej telefonu. Znajdowała się w…. Domu braci Leto. Jakim cudem? Pytała siebie w myślach nie mogąc wyjść ze zdziwienia, które ją ogarnęło.
Swoją dość bolesną pobudką musiała zwabić do siebie osobę, której twarzy nie chciała oglądać przez długi, długi czas. To znaczy pragnęła go całą sobą, ale mózg podpowiadał jej, że przecież i tak się zakochał.
Zza ściany wyłonił się Shannon Leto. Bóg seksapilu i wszystkiego co piękne na tym świecie. Zadrżała jak zobaczyła mężczyznę, za co skarciła się w myślach. Opanuj emocje, ogarnij się kobieto.
- Co ja tutaj robię? Wychodziłam przecież…- zapytała go o to, co teraz najbardziej ją nurtowało.
- Też miło mi ciebie widzieć Mary, choć do kuchni, zrobię kawę i wszystko tobie opowiem.
Posłuchała perkusisty i ruszyła za nim. Musiała przyznać, że zawód, którym się trudził bardzo pozytywnie wpłynął na jego wygląd. Miał szerokie, umięśnione plecy z dość dużym tatuażem po środku. Wyglądało to jak jedno wielkie dzieło sztuki. Każdy mięsień współgrał ze swoim kolegą, co dawało nieziemski efekt. Fakt, że mężczyzna był bez koszulki zakłócał jej wewnętrzny spokój i nie pozwalało jej się skupić na drodze i potknęła się o ten sam wieszak co wcześniej. Spowodowało to upadek wprost na plecy Shannona. Ten na szczęście był bardziej przytomny niż ona i w porę odwrócił się i złapał Mary w ramiona. Dziewczyna zarumieniła się z zażenowania własną osobą.
- Jeszcze nawet nie było pierwszej randki, a ty już rzucasz się mi w ramiona? Dziewczyno szalejesz.- roześmiany Shannon spojrzał na nią z iskierkami w oczach. Jego uśmiech rozwalił ją na łopatki, czuła się jak motyle w jej brzuchu obijają się o jego ścianki jak oszalałe. Gdyby w jej wnętrzu  znajdowali się policjanci, już dawno zostałyby zatrzymane za przekroczenie dozwolonej prędkości. Nie odpowiedziała mu nic, tylko delikatnie się uśmiechnęła.
Zaniósł ją do kuchni i postawił dopiero wtedy, kiedy upewnił się, że będzie stabilnie siedzieć na krześle. Nie mógł opanować drżenia rąk, po tym jak trzymał w nich jej drobne ciałko. Była taka lekka, w porównaniu z każdym innym ciężarem. Zagłębienie w jej plecach pozwalało idealnie wpasować się w nie jego rękom. Jej włosy opadały mu wtedy na ramiona i delikatnie spływały aż do boków jego ciała. Była taka idealna, nie tylko ciałem, ale także duszą.
- Przestaniesz się na mnie patrzeć jak na niezdarę?- zapytała, czym wyrwała go z jego rozmyślań.
- Przestałbym, gdybyś nią nie była.- odparował jej z tym swoim słynnym ironicznym uśmieszkiem, który podobno sprawiał, że kobiety zachodziły w ciążę. Śmieszyły go te porównania, ale może i miały w sobie odrobinę prawdy.- Zrobić tobie kawy?
- Po to mnie tu zaniosłeś…- westchnęła i po raz kolejny dzisiaj zapatrzyła się w jego plecy. Całe ciało miał idealnie wyrzeźbione, ale to ta jego część budziła w niej największe emocje. Pewnie upadła by jeszcze raz, ale na szczęście siedziała na dość wygodnym krześle barowym.
- Kawa dla mojej pięknej i niezdarnej towarzyszki.- odwrócił się do niej i zamiast podać jej napoju przez blat, podszedł i postawił ją tuż obok niej. Spowodował tym zmniejszenie odległości, która ich dzieliła do kompletnego zera.
W powietrzu można było wyczuć namacalne już napięcie między nimi. Podniosła wzrok ze swoich kolan i ujrzała jego nagą klatę przed swoim nosem. Uśmiechnęła się mimowolnie, co nie uszło jego pilnej uwadze. Wstała, żeby być choć trochę bliżej niego, ale różnica wzrostu nie pozwalała mu stanąć z nim twarzą w twarz. On znalazł na to rozwiązanie. Złapał ją za podbródek i podniósł go tok, aby spojrzeć w jej czarne oczy, pełne pożądania i niepokoju. Nie potrzebował niczego więcej, ale jego wrodzona chciwość nie pozwoliła mu na tym poprzestać.
- Chciałem to zrobić od kiedy słodko spałaś na moim ramieniu.- powiedział bardzo cicho, prawie szeptem i pocałował delikatnie jej usta. 
****
I jak wam się podobało? Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodłam tym rozdziałem, myślę, że był nawet dobry ;)  
Zapraszam do opinii i komentarzy :) 
A tak nie o Marsach to polecam najnowszą płytę Artura Rojka. MAGIA <3
*MarsHugs* 

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 2- Tell me did you see her face…


Cały dzień na planie minął jej pod znakiem wieczornego spotkania. Nie pamiętała żadnej z uwag reżysera czy profesora. Głowę zaprzątały jej myśli o tym co powie i czy w ogóle to jest on. Z jednej strony strasznie chciała go zobaczyć, ale z drugiej obawiała się jego reakcji. Z góry założyła, że nie pomyślał o niej ani przez chwilę. Stres zżerał ją od środka i nie potrafiła sobie z tym poradzić. W wyniku tego chodziła nerwowo po planie cały dzień i zbywała wszelkie komentarze w jej stronę. Jedynym, który nie zasypywał jej milionami pytań o to co się jej stało, był Jared.
Nie był on kolejną, typową bezmózgą gwiazdką. Miał świetne, inteligentne poczucie humoru, o czym przekonała się kiedy żartował wraz z Matthew albo Jennifer. Przy nim chwilami nawet zapominała co ma nastąpić wieczorem. Niestety, kiedy tylko znikał podczas kręcenia scen, zaczynało się prawdziwe piekło w jej głowie. Odliczała minuty, sekundy, raz przyłapała się na liczeniu własnych oddechów. Zachowywała się jak nie ona. Musiała wyglądać przekomicznie z punktu widzenia reszty, ale chyba takt osobisty nie pozwolił im zwrócić jej jakiejkolwiek bardziej znaczącej uwagi.
Dochodziła godzina osiemnasta, czyli za jakieś trzydzieści minut powinna wyjść z planu, aby na spokojnie dotrzeć na miejsce. Akurat w jej przypadku „na spokojnie” było jednym wielkim kłamstwem. Mniej się stresowała podczas pierwszego dnia na uczelni marzeń niż w takiej głupiej sytuacji.
- Przecież to zwyczajny chłopak idiotko, nawet o tobie nie myśli…- powtarzała sobie ciągle w głowie podczas wypalania coraz to kolejnego papierosa. Dzisiaj zeszła jej prawie cała paczka, a zazwyczaj wystarczała jej na dwa, trzy dni.
Jej myśli ciągle odbiegały do pamiętnego lotu samolotem, co w ogóle jej nie pomagało zachować spokoju. Zastanawiała się czy on wykonywał jakieś ledwo zauważalne gesty w jej stronę karzące się jej albo odwalić, albo wręcz przeciwnie, zachęcał ją do siebie. Niestety miała kompletną pustkę w głowie. Zdawało się jej parę rzeczy, ale nie była stu procentowo pewna, czy jej się nie przewidziało. Pamiętała jego spojrzenia w jej stronę, tak jakby to było wczoraj. Jeszcze z nikim innym nie rozmawiało jej się tak swobodnie jak z nim. Jared był zupełnie inny i chyba tylko to kazało jej powątpiewać, że możliwie są braćmi. Przecież mogła lecieć z zupełnie innym Shannonem, który nigdy w życiu nie spotkał kogoś takiego jak Jared Leto.
Jej umysł bardzo szybko przystał na tą opcję i kompletnie odrzuciła od siebie wszelkie wątpliwości. Przecież gwiazda światowego formatu nie leciałaby biznes klasą i z pewnością nie rozmawiałaby z taką dziewczyną jak ona. Nie było takiej możliwości. Spokojniejsza już, wypaliła papierosa do końca i udała się w stronę planu, aby pożegnać się z profesorem i Kate. Na dzisiaj to był dla niej koniec praktyk. Jutro zaczynała od godziny dziesiątej, więc mogła spokojnie iść odnieść te teksty, a potem wyskoczyć gdzieś za miasto. Chciała nakręcić trochę ujęć Hollywood Hills do swojego pierwszego, amatorskiego filmu. Nie miała tytułu, aktorów ani pomysłu, ale miała nadzieję, że w tym miejscu dostanie nagłego przypływu weny.
- Profesorze, ja już pójdę, dobrze? Muszę jeszcze zawieść to dla Jareda…- zwróciła się do swojego wykładowcy, który był zbyt zaaferowany rozmową z reżyserem, więc machnął na nią ręką, co miało oznaczać zgodę.
Podeszła jeszcze do głównego zainteresowanego i powiedziała mu, że już jedzie dać to jego bratu.
- Naprawdę dziękuję. A chciałabyś może chwile poczekać z Shannem na mnie i zjeść kolacje w towarzystwie panów Leto? Nie daj się prosić,  jakoś muszę się tobie odwdzięczyć… Obiecuję, że nie pożałujesz.- złożył jej propozycję uśmiechając się szeroko. Coś w sobie miał, że nie mogła się długo opierać jego prośbie.
- Z wielką chęcią, ale twój brat nie będzie miał nic przeciwko?- zapytała szczęśliwa, że jej wieczór nie będzie polegał na smętnym patrzeniu w przestrzeń i wypalaniu kolejnej to paczki papierosów.
- Już do niego piszę, więc nie masz jak się wywinąć. Będę w domu około dwudziestej, wpół do dziewiątej. Wytrzymasz tyle beze mnie?- na jego twarzy zagościł ten żartobliwy uśmieszek.
- Och, nie wiem czy dam radę bez twoich ciągłych uwag na temat zaplecza Jennifer.-odparła teatralnie podpierając się o stół. W odpowiedzi wystawił jej język i gestem dłoni zasugerował, że powinna już iść.
Opuściła plan ze śmiechem i ruszyła we wskazaną jej stronę. Na uszy założyła słuchawki, z których po chwili poleciała jej ulubiona muzyka. Miała kawałek do przejścia, więc musiała się śpieszyć. Nie wiedziała co ją czeka, ale miała dziwne przeczucie, że będzie to coś dobrego.
****
Kolejny raz nie mógł zasnąć. Zawsze pomagała mu gra na gitarze, ale tym razem i ten sposób zawiódł. Jego myśli krążyły wokół tej drobnej brunetki z samolotu. Nie spotkał jej ani razu odkąd z niego wysiedli, szukał jej w każdej napotkanej na ulicy dziewczynie. Niestety nie miał pojęcia jak ma na nazwisko, gdzie mieszka i pracuje.  Wiedział tylko jak ma na imię i jak wygląda. Aż tyle i tylko tyle.
Dzisiejszy dzień wyglądał tak jak każdy wcześniejszy. Jared wybiegał w pośpiechu na plan, a on miał cały dzień dla siebie. Grał na perkusji, spotykał się ze znajomymi i pisał jakieś nowe piosenki. I tak codziennie. Nie było w tym nic dziwnego dla zwykłego zjadacza chleba. Dla niego było to pewnego rodzaju koszmarem, jako dla człowieka, który zazwyczaj jest w trasie trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Energia go rozsadzała od środka i nie wiedział jak może ją wyładować. Gdy tylko mógł ćwiczył na swojej ukochanej perkusji, ale jego braciszek denerwował się jak nie mógł zasnąć przez jego bębnienie. Pomińmy fakt, że pomieszczenie, w którym grał było całkowicie dźwiękoszczelne, szanowny pan Jared Leto słyszał każdy najdrobniejszy odgłos. Pewnie przez wybrany zawód, jego brat miał bardzo wyczulony słuch. Nieraz zwierzał się Shannonowi, że słyszy jakieś podejrzane głosy około trzeciej w nocy. Shann z trudem powstrzymywał się od śmiechu w przy takich rozmowach, ponieważ to on siedział pod jego pokojem z laptopem pełnym nagrań dźwięków wydawanych przez duchy, osoby opętane. Raz wciągnął w tą zabawę Tomo, lecz ten za głośno się śmiał, kiedy usłyszał jak Jared miota się po pokoju. Główny zainteresowany otworzył drzwi i ujrzał gitarzystę leżącego na ziemi i śmiejącego się tym swoim słynnym śmiechem. Oznaczało to koniec zabawy.
Ostatnio diva zrobiła się jeszcze bardziej wyczulona na swoim punkcie. Rola w tym filmie zajmowała cały jego czas i stał się bardziej drażliwy, co nie było Shannonowi na rękę. Chciał z powrotem swojego małego braciszka, z którym mógł o wszystkim porozmawiać. Niestety, jeszcze długo zamiast brata będzie miał wielkiego aktora. Był z niego bardziej niż dumny, ale chciał z nim w spokoju posiedzieć na kanapie i obejrzeć jakiś durny film.
Na razie zostało mu siedzenie samemu w domu i nadrabianie zaległości w filmie, literaturze. Zapuścił się przez te trzy lata w trasie, więc teraz ma okazję to naprawić.
Wstał z łóżka i przeciągnął się ospale. Wyjrzał przez okno i ujrzał jak zwykle piękną kalifornijską pogodę. Słońce raziło go w oczy, więc podszedł do szafki w poszukiwaniu okularów przeciwsłonecznych. Zauważył u siebie nawyki prawdziwego rozpieszczonego gwiazdora, ale czasami ułatwiały mu życie. Mógł w spokoju chodzić po domu w ciemnych okularach zwalając wszystko na swoją sławę.  
Postanowił zrobić sobie jakieś dobre śniadanie, przynajmniej jak Jareda nie było mógł sobie spokojnie usmażyć boczek. Braciszka obrzydzał zapach każdego jedzenia, co ma w sobie chodź gram tłuszczu.
Zajął się przygotowywaniem śniadania i zapomniał o wcześniejszych zmartwieniach. Zjadł szybko i poszedł pobiegać. Jedno z wielu zajęć pozwalających utrzymać mu jako taką formę między trasami. Na samym bębnieniu spalał dużo kalorii, ale nie mógł sobie pozwolić na to, żeby to była jego jedyna forma aktywności. W przeciwieństwie do Jay’a lubił jeść, więc musiał dbać o siebie ze zdwojoną siłą. Założył słuchawki na uszy i wrzucił losową playlistę. Po chwili do jego uszu dotarły pierwsze dźwięki jakże znanejmu piosenki. Słuchał jej zawsze jak miał jakiś problem, wydający się nie mieć rozwiązania. Jako, że przebiegł już kawałek postanowił przystanąć i pójść w dobrze znane mu miejsce. Hollywood Hills.
Pamiętał jak przychodził tutaj z Jaredem jak byli dużo młodsi. Siedzieli wtedy na skraju skarpy i rozmawiali godzinami na temat ich przyszłości. Nie mieli wtedy zespołu, sławy i pieniędzy na utrzymanie się dłużej niż miesiąc. Był to dopiero początek ich przygody w show biznesie. Wszystko wydawało się tak odległe i zarazem wspaniałe. Planowali założyć zespół odkąd byli dziećmi, a teraz ich największe marzenie spełnia się każdego dnia. Jak patrzył na ich stare zdjęcia z instrumentami muzycznymi w oku kręciła mu się łezka. Zawsze otaczali się różnoraką muzyką, mama od małego puszczała im wiele gatunków, rodzajów.
Dotarł na wzgórze i usiadł na „jego” miejscu, które znajdowało się tam, gdzie nikt inny nie wpadłby się usadowić. Wyglądało to niebezpiecznie, ale to właśnie w tym miejscu pocałował swoją pierwszą i największą miłość i nie skończyło się na niewinnych pocałunkach. Z lekkimi wypiekami na twarzy przypominał sobie ze szczegółami tą noc. Czuł się wtedy szczęśliwy, a zarazem zażenowany całą sytuacją i tym, że nie panuje nad swoimi reakcjami.
Zaczął się śmiać jak idiota i poniósł się muzyce. Wstał nagle i zaczął podrygiwać w rytm piosenki. Szczerze, nie szło mu tak źle, miał świetne wyczucie rytmu, przez to, że grał na takim instrumencie a nie innym. Skończył demonstracje swoich umiejętności tanecznych i potruchtał zadowolony do domu. To był idealny początek dnia.
Dzisiaj Jared miał skończyć wcześniej i obiecał mu wspólny wieczór przy piwie i jakimś niezdrowym żarciu. Oczywiście, to Shann miał się obżerać, a Jay o listku sałaty, ale nie przeszkadzało mu to. Chciał się pośmiać jak za starych, dobrych czasów.
Dotarł zmęczony i szczęśliwy do domu. Akurat była godzina dwunasta, więc wziął szybki prysznic i zaległ przed nowymi tekstami piosenek. No właśnie. Zaległby, ale za cholerę nie mógł ich odnaleźć.
- Gdzie jest to cholerstwo?- rzucił w przestrzeń, tak jakby miałoby to mu pomóc w poszukiwaniach.
Przypomniał sobie, że Jared zabierał je ze sobą, aby je dopracować. Postanowił do niego zadzwonić i przypomnieć mu, aby przyniósł je ze sobą do domu.
Jak zwykle jego braciszek nie mógł zrobić czegoś sam, więc przyśle kogoś innego. Pewnie kolejnego chłopca na posyłki zafascynowanego jego osobą. Chwilami Shannon się zastanawiał skąd jego brat wyszukiwał tych wszystkich napalonych nastolatków. Nie wierzył, że siedział godzinami na tych wszystkich forach społecznościowych zapełnionych pseudo fanami szukającymi dostępu do jego majtek.
Pozostało mu tylko czekać do dziewiętnastej, kiedy przekona się kogo tym razem przysłał. Jako, że miał dużo czasu jego umysł  wrócił do rozmyślań na temat tajemniczej brunetki. Pachniała tak pięknie, nie umiał określić jak to się dzieje, ale wciąż pamiętał jej ciepły, zmysłowy zapach.
Tak rozmyślając, zasnął.
****
Na horyzoncie ukazał się jej niewysoki, biały dom. Adres wskazywał, że to jest ten, którego szukała. Stres zaczynał znowu dawać o sobie znać, więc przystanęła przed bramą i zapaliła kolejnego papierosa. Ciągle wmawiała sobie, że to niemożliwe, że to nie on. Nie było takiej możliwości, ze nagle wyskoczy zza rogu i rzuci się w jej ramiona. Nie mogła liczyć na nic innego, niż wymuszoną, przyjacielską rozmowę ze sławnym perkusistą jakiegoś tam zespołu. Szybko wypaliła tego papierosa, na pewno szybciej niż to zalecane. Miała wrażenie, że nie minęła nawet sekunda jak stała przy drzwiach i nieśmiało w nie pukała. Niestety nikt nie odpowiadał, więc użyła dzwonka. Dalej nic. Postanowiła wejść.
Plan miała taki, że wejdzie, zostawi teksty na jakimś przypadkowym krześle i wróci do Jareda oznajmiając mu, ze nikogo nie było w domu. Zadowolona ze swojego wyobrażenia sytuacji weszła po cichu do domu i ujrzała duży, przestronny korytarz. Ściany miały biały kolor i szczerze wyglądały na niewykończone, ale dodawało to swoistego uroku całemu pomieszczeniu. Na jego końcu znalazła stołek, na którym mogłaby zostawić, to co przyniosła. Niestety, nie zauważyła leżącej tuż przed nią sterty ubrań. Uświadomiła to sobie dopiero jak z głośnym hukiem runęła na podłogę. Odgłos był tak głośny, dlatego, że dla zachowania równowagi próbowała się złapać za wieszak na owe ubrania, jednak on też postanowił upaść wraz z nią. I to był błąd.
Z głębi domu usłyszała wiązankę przekleństw i odgłos czegoś ciężkiego, co uderza o podłogę. Potem jeszcze więcej przekleństw i kroki zbliżające się w jej stronę. Zaczęła się bać.
- Przeklęci paparazzi. Mówiłem wam, żebyście się wreszcie odpierdolili ode mnie i od Jareda. Nie ma go w domu, nie trafiliście tym razem. A teraz spier…- nie dokończył, bo to co ujrzał w korytarzu przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Na podłodze, przygnieciona ich wieszakiem leżała jakaś zgrabna dziewczyna. Nie widział twarzy, więc nie mógł określić jej wieku. Wokół jej głowy znajdowała się mała plama krwi rosnąca z każdą chwilą. W jej ręce znajdowały się jakieś kartki, zapisane pismem jego brata. Domyślił się kto mógł ją przysłać i ruszył ratować dziewczynę z opresji.
Udało mu się ją szybko wyswobodzić z pod ciężaru dość masywnego mebla i już po chwili trzymał ją na rękach i niósł w stronę salonu. Nie mógł zobaczyć jej twarzy, bo włosy zlepione krwią przykrywały ją całą. Przerażony, że poniesie przez to konsekwencje prawne zostawił ją na kanapę i popędził do kuchni po apteczkę.
****
Nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Otworzyła powoli oczy i ujrzała dość gustownie urządzony salon. Poczuła straszliwy ból w głowie i szybko dotknęła bolącego miejsca ręką. Poczuła coś lepkiego i ciepłego i jak przesunęła dłoń w zasięg wzroku, to zobaczyła, że jest cała w krwi. Zaczęła krzyczeć i szybko usiadła na kanapie, na której się znajdowała. Bała się, że jest w jakiejś cholernej jaskini gwałciciela i za chwile dowie się, że jest w ciąży z facetem, który własnoręcznie zrobi jej aborcje, a potem zgwałci po raz kolejny.
Krzyczałaby jeszcze dłużej gdyby nie usłyszała cichego głosu dochodzącego z miejsca tuż obok niej.
- Spokojnie, jesteś w domu Jareda i moim. Miałaś mi zanieść teksty, pamiętasz?- powiedział do niej odgarniając włosy z jej twarzy. Spojrzała w jego stronę i to co ujrzała zszokowało ją tak, że zapomniała o przeszywającym bólu głowy.
-Sha…Shannon?- zdołała wydukać z niedowierzeniem. Nie była na to kompletnie przygotowana. Nawet bez urazu wyglądała jak siedem nieszczęść, więc teraz to była zupełną porażką.
- Mary? Kurwa… Przestraszyłaś mnie, wiesz? Myślałem o tobie śpiąca królewno…- powiedział do niej głosem tak czułym, że gdyby tylko mogła odleciałaby w przestworza z tej całej słodyczy.
- Ja, ja…- zaczęła się jąkać.
- Nic nie mów, musisz się umyć z tej krwi, bo mnie lekko przerażasz. Pozwolisz, że zaniosę ciebie do łazienki na górze?- zapytał, ale wcale nie czekał na jej odpowiedź. Poderwał ją do gór jakby ważyła mniej niż piórko. Podobało się jej to, ale była w zbytnim szoku, aby się zachwycać.
Po chwili była już w łazience i mogła się pochwalić, że kąpała się w tym samym pomieszczeniu, w tej samej wannie co sam Shannon Leto. Jej królewicz z bajki.
****

I jak wam się podobało? :) 
Zapraszam do opinii i komentarzy:3
*MarsHugs* 

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 1- Give me love...

Dwa tygodnie później
Od pamiętnego lotu samolotem minęło trochę czasu. Dziewczyna miała już mieszkanie, szukała pracy. Mimo faktu, że na każdym kroku ktoś ofiarował jej pomoc, ciągle czuła w sobie tą przerażającą pustkę. Niby wszystko było w porządku; nie brakowało jej pieniędzy, miała gdzie spać i co jeść. Brakowało jej tego wspaniałego uczucia, które towarzyszyło jej podczas rozmowy z tajemniczym nieznajomym z samolotu. Myślała o nim kiedy wychodziła na uczelnie, kiedy gotowała, ale najczęściej kiedy nie mogła zasnąć i wpatrywała się w niebo. Wyobrażała sobie miliony sytuacji, w których spotyka go przypadkiem na ulicy. Niestety, żadna z nich nie przytrafiła się w rzeczywistości.
Żałowała, że go zwyczajnie nie poprosiła o numer telefonu, ale z drugiej strony bała się być jedyną zainteresowaną dalszą znajomością. Stresował ją fakt, że kolejny raz to ona chce się w coś zaangażować, poświęcić całą swoją uwagę jednej osobie, która po prostu ma to w dupie.
- Przecież nawet się nie znacie… Nic o nim nie wiesz, a myślisz o nim jakby był nie wiadomo kim…- powiedziała do siebie kiedy po raz kolejny siedziała na balkonie i odpalała następnego papierosa. To miasto sprawiło, że popadła w ten nieprzyjemny nałóg. Chociaż lepsze to niż narkotyki i alkohol.
Pierwsza łza spłynęła po jej policzku. Chwilami brakowało jej sił, miała ochotę rzucić to wszystko i wrócić do siostry. Pozostawić niespełnione marzenie w tym mieście pełnym upadłych aniołów. Tęskniła za swoim starym, nudnym życiem w spokojnej Anglii. Chciała móc funkcjonować tak jak kiedyś, nie musieć martwić się o to co ma włożyć do garnka. Oczywiście, nie żyła biednie, ale świadomość, że sama musi zadbać o wszystko przerażała ją delikatnie. Została rzucona w szarą rzeczywistość, której nie pokazują na filmach zachwalających Los Angeles. Ludzie tak zachwalają to miasto, a ono nie różni się niczym od innych. No może wielkością i tym, że jest to zagłębie wszelkich gwiazd. Do tej pory nie spotkała nikogo sławnego, ale to pewnie dlatego, że nigdy jej na tym nie zależało. Nie fascynowało jej życie celebrytów, nie znała najnowszych modowych trendów. Jedyne rzeczy, z którymi była na bieżąco to filmy oraz książki.
Czytała przy każdej możliwej okazji. To pozwalało jej oderwać się od wszystkiego co ją otaczało, było jej zbawieniem. Pamiętała jak zamykała się u siebie w pokoju na długie godziny tylko po to, aby dokończyć kolejną powieść. Najbardziej przypadły jej do gustu te niosące jakąś tajemnicę, sekrety. Bardzo spodobały jej się książki Edgara Alana Poe. Uwielbiała czytać te wszystkie opowiadania, które dla zwykłego zjadacza chleba były zwykłą paplaniną szaleńca. Dla niej było to czymś więcej, swego rodzaju księgą czarów, która należała tylko do niej i nikt inny nie mógł tego przeczytać. Od dziecka traktowała książki z wielkim szacunkiem, jakby były istotami żywymi.
Podobnie miała z filmami. Nie potrafiła zliczyć ile ich w całym swoim życiu obejrzała, ale mogła określić tą liczbę w setkach. Była dumna ze swojej rozległej wiedzy o historii kina i kinematografii. Uwielbiała filmy niezwykłe, te które inny uważali za niezrozumiałe. Można było powiedzieć, że kochała ,,ciężkie” kino. Jakby miała wybrać ulubionego reżysera, powiedziałaby, że to Lars Von Trier. Szanowała go za wszystkie łzy wylane na „Tańcząc w ciemnościach”, za ,, Przełamując fale”. Chciała się wybrać na jego najnowszy film; „Nimfomankę”, ale nie miała z kim.
Z chęcią zaprosiłaby Shannona, ale kontakt się urwał jak tylko samolot podszedł do lądowania. Nawet gdyby chciała go znaleźć nie miałaby jak. Nie znała jego nazwiska, zawodu oraz adresu. Wiedziała tylko jak ma na imię i jak wygląda. Mogła się założyć, że w Los Angeles było miliony osób o takim imieniu i podobnym wyglądzie. Przecież wiele facetów stylizowało się na „niegrzecznych, ale ze stylem”.
Wypaliła papierosa i przepędziła dym ręką. Mimo tego, że paliła to nie znosiła tego cholernego dymu pałętającego się obok niej za każdym razem jak zapalała. Taka kolej rzeczy, ale przez mieszkanie z siostrą, która tego nie tolerowała, nauczyła się być nazbyt ostrożna.  
Była godzina dwudziesta trzecia, a ona od rana miała zajęcia na planie jakiegoś nowego filmu. Niby wszyscy byli podekscytowani, bo mieli okazję przyjrzeć się samemu Jean-Marc Vallée, ale ona była zbyt zmęczona, aby teraz o tym myśleć. Nawet nie miała czasu, by posprawdzać kto gra w tym całym filmie. Podobno jakiś muzyk, czy ktoś o podobnym zawodzie. Jeśli chciała jutro chociaż skojarzyć jego twarz musiała się teraz położyć. Całe popołudnie biegała po różnych miejscach szukając jakiejś weekendowej pracy. Niestety, miała zerowe doświadczenie, co równało się z prawie niemożliwością dostania jakiejkolwiek pracy.
Położyła się w łóżku i jak zwykle wyjrzała przez okno. Zawsze patrząc w gwiazdy widziała w nich jego twarz. Taką roześmianą i wesołą, taką którą pamiętała.
-Jeśli on teraz o mnie myśli, proszę dajcie mi jakiś znak, cokolwiek… Może być awaria prądu, czy spadająca gwiazda…- zasypiając wyszeptała cicho. Spoglądała jeszcze chwilę w gwiazdy i zamknęła oczy zrezygnowana. Po raz kolejny jej nie wyszło. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku kiedy zasypiała. Przez to wszystko nie zauważyła jednej, malutkiej spadającej gwiazdy tuż przed jej oknem…
***
O godzinie piątej zadzwonił jakże znienawidzony budzik. Próbowała go wyłączyć, ale przypomniała sobie, co dzisiaj jest za dzień. Musiała być uśmiechnięta, i podekscytowana. Kolejny raz wolała ukryć swoje prawdziwe uczucia pod przykrywką fałszywej radości. Z trudem zwlekła się z łóżka i przeciągnęła ospale. Promienie słońca delikatnie grzały jej skórę, tak jakby zachęcały ją do wstania i rozpoczęcia tego ciężkiego dnia. Z niechęcią wypisaną na twarzy ruszyła się do łazienki, aby załatwić swoje wszystkie potrzeby. Na planie powinna być przed siódmą, więc musiała się spieszyć.
Szybko się ubrała w byle jakie, wygodne ciuchy i poszła do kuchni. Wzięła leki, jej ratunek przed omdleniami i depresją. Niestety od trzynastego roku życia chorowała na niedoczynność tarczycy. Nie jest to żadna straszna choroba nie pozwalająca jej normalnie funkcjonować, ale parę problemów jej przysparzała. Dziewczyna musiała bardziej niż inni dbać o dietę i odpowiednie ćwiczenia jeśli chciała wyglądać tak jak teraz. Gdyby nie brała swoich leków popadłaby w stany depresyjne, brak chęci do wszystkiego i utyłaby dość pokaźnie. Tylko dzięki nim trzymała się jako tako i nie było po niej widać z czym się zmagała.
Ze wszystkimi czynnościami wyrobiła się do godziny szóstej z minutami, więc nie miała stresu, że się spóźni. Jako, że plan był niedaleko jej małego mieszkanka urządzonego „po studencku”, postanowiła się przejść. Uwielbiała spacerować, wtedy mogła kontemplować każdy aspekt jej życia w spokoju. Na uszy założyła słuchawki i skierowała się w stronę miejsca spotkania z resztą jej grupy. Po drodze oczywiście zapaliła papierosa ignorując spojrzenia zdegustowanych starszych pań jej „haniebnym” zachowaniem. W odpowiedzi uśmiechnęła się do nich szeroko i ruszyła jeszcze szybciej.
Z zadowoleniem obserwowała ludzi zwracających uwagę na jej niecodzienny strój. Taką już miała naturę i ubierała się w dość… Niekonwencjonalny sposób. Tak przynajmniej określało jej styl wiele osób. Miała na sobie luźne spodnie i czarne trampki świecące się w słońcu od ogromnej ilości ćwieków na nich. W pasie miała przewiązaną bordową koszulę w kratę, a za koszulkę służył jej stary t-shirt jej ojca. Jedyną rzecz jaką zostawił wyjeżdżając. Był on z logiem jednego z jej ukochanych zespołów; Pink Floyd.
Można by rzec, że wyglądała mało kobieco, ale jej nie zależało, aby latały za nią setki facetów gotowych zrobić wszystko dla jej numeru. Chciała tylko jednego, którego i tak nie miała szans zdobyć, więc strój nie grał wielkiej roli. Dochodziła już do umówionego miejsca i dostrzegła tam Kate, koleżankę z grupy. Pomachała jej i zgasiła papierosa o brzeg pobliskiego śmietnika.  
- A ty znowu palisz to świństwo?- przywitała ją koleżanka.
- Ja przynajmniej nie upijam się co tydzień.- odparowała jej z uśmiechem. Podeszła do niej i przytuliła ją mocno. To była jedyna osoba w stanach, która sprawiała, że pojawiał się uśmiech na jej twarzy.
- Jak ty wyglądasz?- jak zwykle Kate nie pasował jej luźny strój. W odpowiedzi Mary pokazała jej język i już miała się kierować do „ich” wejścia na plan, ale Katie jej przerwała.- Wiesz kto jest jednym z głównych aktorów w tym filmie?
-Nie…- cholera, kompletnie zapomniała, że miała sprawdzić co i jak, a teraz wyjdzie na głupią ignorantkę.
- Matthew Mcconaughey idiotko… TEN Matthew.- usłyszała w odpowiedzi i to ją zaskoczyło. Nie za bardzo przepadała za komediami romantycznymi, więc ten aktor nie był jej zbytnio znany. Oczywiście, wiedziała kto to i jak wygląda, ale nie zachwycał jej jakoś specjalnie swoją osobą.
- Miło. Możemy iść? Nie chcę się spóźnić, zależy mi na tych praktykach.- zignorowała wypowiedź koleżanki i weszła na plan.
****
Podekscytowanie zaczynało brać górę nad zmęczeniem. Jak tylko zobaczyła te wszystkie lampy, zielone ekrany i charakteryzatorów poczuła się jak w domu. Chodziła od stanowiska do stanowiska i podziwiała pracę ludzi, których tutaj widziała. Kostiumy były idealnie wyprasowane i czekały, aż wielkie gwiazdy przyjdą i zarzucą to na siebie. Do spotkania z ich profesorem i samym reżyserem miała jeszcze pięć minut, więc poszła we wskazane wcześniej miejsce. Znajdowało się oczywiście przy krzesełku Jean’a i głównej kamerze. Zauważyła swojego wykładowcę i parę kolegów z grupy. Niestety, nie wszyscy mogli znaleźć się tutaj tak, jak ona, bo miejsca były ograniczone. Profesor Miles wybrał tych, którzy do tej pory byli najlepsi. W tym ją.
- Mary, wreszcie… Jesteś ostatnia, więc możemy zaczynać naszą małą wycieczkę. To jest Jean-Marc Vallée, reżyser. Oprowadzi nas po planie, a potem będziemy się przyglądać jego pracy. Jean, oddaje ich w twoje ręce i spotykamy się tutaj za godzinę, tak jak się umawialiśmy, ok?
Reżyser tylko pokiwał głową i uśmiechnął się do nas serdecznie. Wydawał się być bardzo miłym człowiekiem, ale Mary czuła, że jak się zdenerwuje to jego przekleństwa słychać nawet poza planem. Wycieczka zaczęła się od przedstawienia im zarysu całej fabuły. Film miał być oparty na prawdziwej historii pewnego mężczyzny, stu procentowego samca. Jeździł on na rodeo, brał narkotyki i oczywiście korzystał z usług pań do towarzystwa. Pewnego dnia dowiedział się, że jest nosicielem wirusa HIV i dopiero wtedy zaczyna się tym delikatnie przejmować. Trafia do szpitala gdzie poznaje transwestytę, który zostaje jego najlepszym przyjacielem. Dziewczyna nie słuchała już dalej reżysera. Wiedziała, że film okaże się czymś niezwykłym jak tylko się do tego przyłożą. A z tego co wiedziała o aktorach grających w tym małym dziele, to zawsze dają z siebie dwieście procent normy.
Wykład teoretyczny o kamerach, technikach i wszystkim co dzieje się na prawdziwym planie, został zakończony. Teraz przyszedł czas na niespodziankę przyszykowaną przez reżysera i całą załogi. Przez resztę dnia studenci mieli towarzyszyć głównym aktorom. Nawet ich profesor o tym nie wiedział, on oczywiście miał siedzieć z Jean’em i patrzeć co robi. Był zachwycony.
Kate i Sam zostali przydzieleni jako towarzystwo Jennifer Garner, z czego bardzo się ucieszyli. Dwie inne osoby, których imion nie kojarzyła poszli razem z Matthew do charakteryzatorni. Została tylko ona i nie miała zupełnego pojęcia z kim i gdzie powinna iść. Z pomocą przyszedł jej reżyser.
- Widzę, że masz charakterek. Akurat mam tutaj kogoś podobnego do ciebie. Albo się polubicie, albo zabijecie, więc mam nadzieję, że raczej to pierwsze. Jego przyczepa znajduje się tuż za tą należącą do Matthew. Idź do niego i powiedz, że ma ci pokazać swój dzień. Ucieszy się, uwierz mi.- oznajmił jej z tajemniczym uśmiechem na twarzy. Nie wiedziała o co  za bardzo chodzi, więc wypaliła szybko papierosa i poszła we wskazanym kierunku.
Miała nadzieję, że to ktoś w miarę znośny. Nie chciała spędzić całego dnia z rozkapryszoną gwiazdką, nad którą wzdychają miliony kobiet. Modliła się, żeby był to ktoś normalny, z poczuciem humoru i kochający to co robi.
Myślami wciąż odbiegała do jej pamiętnego lotu samolotem. Serce podpowiadało jej, że niedługo go zobaczy, że to przeznaczenie, ale rozum kazał przystopować i zejść na ziemię. Dochodziła już powoli do przyczepy i zaczęła się lekko stresować. Jeśli nagle miała pracować z jakimś pełnoprawnym, dobrym aktorem byłaby zachwycona. Zapukała do jej drzwi i oczekiwała na jakąkolwiek odpowiedź ze strony mężczyzny.
- Kochanie już idę, spokojnie.- usłyszała śpiewny głos i za chwilę ujrzała jego właściciela. Przed nią stał wychudzony facet z wygolonymi brwiami i pełnym makijażem.- Och, czasami zapominam wyjść z roli. Jestem Jared i chyba mamy dzisiaj razem pracować.
Wyciągnął rękę w jej stronę a ona delikatnie ją uścisnęła. Bała się wykonać mocniejszego ruchu, gestu, bo miała wrażenie, że za chwile go zmiażdży. Był taki drobny, mimo faktu, że był wysoki. Na oko ważył około czterdzieści, góra czterdzieści pięć kilogramów. Czuła się przy nim jak swego rodzaju waleń.
- Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłem swoim wyglądem. Czasem sam się siebie boję jak spoglądam na siebie w pełnym makijażu. Wejdziesz? Oprowadzę cię po mojej małej jaskini spokoju- uśmiechnął się i gestem ręki zaprosił ją do środka. Wydawał się być naprawdę miły, ale to artysta, po nich można się spodziewać gorszych humorów niż po kobiecie w ciąży. Jemu akurat do tej drugiej było blisko. Przynajmniej z wyglądu.
Jego przyczepa wyglądała dziwnie zwyczajnie. Znajdowała się w niej dość duża kanapa, toaletka i lodówka na zimne napoje. Po chwili dowiedziała się, że Jared nie pija alkoholu, więc znajdzie tam tylko wodę i mleko migdałowe. Nie zależało jej na upijaniu się pierwszego dnia na planie, więc nie przejęła się tą wiadomością.
Usiadła na kanapie i zaczęła rozmawiać z jej towarzyszem. Tak jak twierdził reżyser, miał on charakterek ale całkiem przyjazny. Dowiedziała się, że ma on własny zespół, który założył kilkanaście lat temu wraz z bratem. Chyba nawet gdzieś o nim słyszała, pewnie w jakiejś gazecie plotkarskiej. Rozmawiali by pewnie jeszcze dłużej, ale przerwał im jego telefon, który cały czas trzymał w ręku. Kolejny uzależniony od elektroniki- pomyślała
-Shann, co chcesz? Tak też cię kocham… Dzisiaj wieczorem? Hmmm… Jestem na planie do późna, ale mam pomysł kto mógłby to tobie przywieść… Napisze potem, pa. – zakończył szybko rozmowę i spojrzał na nią wzrokiem takim, jakby coś chciał. Nie myliła się.- Wiem, że miałaś mi towarzyszyć na planie, ale jako, że teraz jesteś moją asystentką to pomożesz mi coś dostarczyć wieczorem?- prosząc ją o to zrobił taką słodką minę, że nie potrafiła mu odmówić.
- Pewnie, powiedz tylko gdzie, komu i kiedy.- powiedziała uśmiechając się do nowego przyjaciela. Naprawdę, liczyła, że ich znajomość przetrwa po zakończeniu zdjęć, bo Jared był świetnym towarzyszem rozmów.
- Dzięki, naprawdę dzięki. Koło dziewiętnastej pojechałabyś pod ten adres i zawiozła mojemu bratu te teksty.- podał jej karteczkę z adresem i przedmioty, które miała mu przekazać.
- A jak ma brat na imię? Żebym przynajmniej wiedziała z kim rozmawiam.- powiedziała do niego. Za chwilę mieli iść na plan, więc chciała wiedzieć już wszystko co powinna zrobić, aby potem mogła się zająć jej właściwym zadaniem.
-Shannon Leto.- odpowiedział jej z uśmiechem i z zaskoczeniem zauważył jak twarz dziewczyny robi się biała jak kreda. Nie zdążył zapytać jej co się stało, bo musieli już iść po kostium dla niego.

Dziewczyna oniemiała i w duchu modliła się, żeby to był ten Shannon, o którym myślała od dwóch tygodniu. Niestety, miała się przekonać dopiero wieczorem. 
****
i jak wam się podoba? :)
Czekam na opinie i komentarze,
*MarsHugs*