sobota, 15 marca 2014

Rozdział 1- Give me love...

Dwa tygodnie później
Od pamiętnego lotu samolotem minęło trochę czasu. Dziewczyna miała już mieszkanie, szukała pracy. Mimo faktu, że na każdym kroku ktoś ofiarował jej pomoc, ciągle czuła w sobie tą przerażającą pustkę. Niby wszystko było w porządku; nie brakowało jej pieniędzy, miała gdzie spać i co jeść. Brakowało jej tego wspaniałego uczucia, które towarzyszyło jej podczas rozmowy z tajemniczym nieznajomym z samolotu. Myślała o nim kiedy wychodziła na uczelnie, kiedy gotowała, ale najczęściej kiedy nie mogła zasnąć i wpatrywała się w niebo. Wyobrażała sobie miliony sytuacji, w których spotyka go przypadkiem na ulicy. Niestety, żadna z nich nie przytrafiła się w rzeczywistości.
Żałowała, że go zwyczajnie nie poprosiła o numer telefonu, ale z drugiej strony bała się być jedyną zainteresowaną dalszą znajomością. Stresował ją fakt, że kolejny raz to ona chce się w coś zaangażować, poświęcić całą swoją uwagę jednej osobie, która po prostu ma to w dupie.
- Przecież nawet się nie znacie… Nic o nim nie wiesz, a myślisz o nim jakby był nie wiadomo kim…- powiedziała do siebie kiedy po raz kolejny siedziała na balkonie i odpalała następnego papierosa. To miasto sprawiło, że popadła w ten nieprzyjemny nałóg. Chociaż lepsze to niż narkotyki i alkohol.
Pierwsza łza spłynęła po jej policzku. Chwilami brakowało jej sił, miała ochotę rzucić to wszystko i wrócić do siostry. Pozostawić niespełnione marzenie w tym mieście pełnym upadłych aniołów. Tęskniła za swoim starym, nudnym życiem w spokojnej Anglii. Chciała móc funkcjonować tak jak kiedyś, nie musieć martwić się o to co ma włożyć do garnka. Oczywiście, nie żyła biednie, ale świadomość, że sama musi zadbać o wszystko przerażała ją delikatnie. Została rzucona w szarą rzeczywistość, której nie pokazują na filmach zachwalających Los Angeles. Ludzie tak zachwalają to miasto, a ono nie różni się niczym od innych. No może wielkością i tym, że jest to zagłębie wszelkich gwiazd. Do tej pory nie spotkała nikogo sławnego, ale to pewnie dlatego, że nigdy jej na tym nie zależało. Nie fascynowało jej życie celebrytów, nie znała najnowszych modowych trendów. Jedyne rzeczy, z którymi była na bieżąco to filmy oraz książki.
Czytała przy każdej możliwej okazji. To pozwalało jej oderwać się od wszystkiego co ją otaczało, było jej zbawieniem. Pamiętała jak zamykała się u siebie w pokoju na długie godziny tylko po to, aby dokończyć kolejną powieść. Najbardziej przypadły jej do gustu te niosące jakąś tajemnicę, sekrety. Bardzo spodobały jej się książki Edgara Alana Poe. Uwielbiała czytać te wszystkie opowiadania, które dla zwykłego zjadacza chleba były zwykłą paplaniną szaleńca. Dla niej było to czymś więcej, swego rodzaju księgą czarów, która należała tylko do niej i nikt inny nie mógł tego przeczytać. Od dziecka traktowała książki z wielkim szacunkiem, jakby były istotami żywymi.
Podobnie miała z filmami. Nie potrafiła zliczyć ile ich w całym swoim życiu obejrzała, ale mogła określić tą liczbę w setkach. Była dumna ze swojej rozległej wiedzy o historii kina i kinematografii. Uwielbiała filmy niezwykłe, te które inny uważali za niezrozumiałe. Można było powiedzieć, że kochała ,,ciężkie” kino. Jakby miała wybrać ulubionego reżysera, powiedziałaby, że to Lars Von Trier. Szanowała go za wszystkie łzy wylane na „Tańcząc w ciemnościach”, za ,, Przełamując fale”. Chciała się wybrać na jego najnowszy film; „Nimfomankę”, ale nie miała z kim.
Z chęcią zaprosiłaby Shannona, ale kontakt się urwał jak tylko samolot podszedł do lądowania. Nawet gdyby chciała go znaleźć nie miałaby jak. Nie znała jego nazwiska, zawodu oraz adresu. Wiedziała tylko jak ma na imię i jak wygląda. Mogła się założyć, że w Los Angeles było miliony osób o takim imieniu i podobnym wyglądzie. Przecież wiele facetów stylizowało się na „niegrzecznych, ale ze stylem”.
Wypaliła papierosa i przepędziła dym ręką. Mimo tego, że paliła to nie znosiła tego cholernego dymu pałętającego się obok niej za każdym razem jak zapalała. Taka kolej rzeczy, ale przez mieszkanie z siostrą, która tego nie tolerowała, nauczyła się być nazbyt ostrożna.  
Była godzina dwudziesta trzecia, a ona od rana miała zajęcia na planie jakiegoś nowego filmu. Niby wszyscy byli podekscytowani, bo mieli okazję przyjrzeć się samemu Jean-Marc Vallée, ale ona była zbyt zmęczona, aby teraz o tym myśleć. Nawet nie miała czasu, by posprawdzać kto gra w tym całym filmie. Podobno jakiś muzyk, czy ktoś o podobnym zawodzie. Jeśli chciała jutro chociaż skojarzyć jego twarz musiała się teraz położyć. Całe popołudnie biegała po różnych miejscach szukając jakiejś weekendowej pracy. Niestety, miała zerowe doświadczenie, co równało się z prawie niemożliwością dostania jakiejkolwiek pracy.
Położyła się w łóżku i jak zwykle wyjrzała przez okno. Zawsze patrząc w gwiazdy widziała w nich jego twarz. Taką roześmianą i wesołą, taką którą pamiętała.
-Jeśli on teraz o mnie myśli, proszę dajcie mi jakiś znak, cokolwiek… Może być awaria prądu, czy spadająca gwiazda…- zasypiając wyszeptała cicho. Spoglądała jeszcze chwilę w gwiazdy i zamknęła oczy zrezygnowana. Po raz kolejny jej nie wyszło. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku kiedy zasypiała. Przez to wszystko nie zauważyła jednej, malutkiej spadającej gwiazdy tuż przed jej oknem…
***
O godzinie piątej zadzwonił jakże znienawidzony budzik. Próbowała go wyłączyć, ale przypomniała sobie, co dzisiaj jest za dzień. Musiała być uśmiechnięta, i podekscytowana. Kolejny raz wolała ukryć swoje prawdziwe uczucia pod przykrywką fałszywej radości. Z trudem zwlekła się z łóżka i przeciągnęła ospale. Promienie słońca delikatnie grzały jej skórę, tak jakby zachęcały ją do wstania i rozpoczęcia tego ciężkiego dnia. Z niechęcią wypisaną na twarzy ruszyła się do łazienki, aby załatwić swoje wszystkie potrzeby. Na planie powinna być przed siódmą, więc musiała się spieszyć.
Szybko się ubrała w byle jakie, wygodne ciuchy i poszła do kuchni. Wzięła leki, jej ratunek przed omdleniami i depresją. Niestety od trzynastego roku życia chorowała na niedoczynność tarczycy. Nie jest to żadna straszna choroba nie pozwalająca jej normalnie funkcjonować, ale parę problemów jej przysparzała. Dziewczyna musiała bardziej niż inni dbać o dietę i odpowiednie ćwiczenia jeśli chciała wyglądać tak jak teraz. Gdyby nie brała swoich leków popadłaby w stany depresyjne, brak chęci do wszystkiego i utyłaby dość pokaźnie. Tylko dzięki nim trzymała się jako tako i nie było po niej widać z czym się zmagała.
Ze wszystkimi czynnościami wyrobiła się do godziny szóstej z minutami, więc nie miała stresu, że się spóźni. Jako, że plan był niedaleko jej małego mieszkanka urządzonego „po studencku”, postanowiła się przejść. Uwielbiała spacerować, wtedy mogła kontemplować każdy aspekt jej życia w spokoju. Na uszy założyła słuchawki i skierowała się w stronę miejsca spotkania z resztą jej grupy. Po drodze oczywiście zapaliła papierosa ignorując spojrzenia zdegustowanych starszych pań jej „haniebnym” zachowaniem. W odpowiedzi uśmiechnęła się do nich szeroko i ruszyła jeszcze szybciej.
Z zadowoleniem obserwowała ludzi zwracających uwagę na jej niecodzienny strój. Taką już miała naturę i ubierała się w dość… Niekonwencjonalny sposób. Tak przynajmniej określało jej styl wiele osób. Miała na sobie luźne spodnie i czarne trampki świecące się w słońcu od ogromnej ilości ćwieków na nich. W pasie miała przewiązaną bordową koszulę w kratę, a za koszulkę służył jej stary t-shirt jej ojca. Jedyną rzecz jaką zostawił wyjeżdżając. Był on z logiem jednego z jej ukochanych zespołów; Pink Floyd.
Można by rzec, że wyglądała mało kobieco, ale jej nie zależało, aby latały za nią setki facetów gotowych zrobić wszystko dla jej numeru. Chciała tylko jednego, którego i tak nie miała szans zdobyć, więc strój nie grał wielkiej roli. Dochodziła już do umówionego miejsca i dostrzegła tam Kate, koleżankę z grupy. Pomachała jej i zgasiła papierosa o brzeg pobliskiego śmietnika.  
- A ty znowu palisz to świństwo?- przywitała ją koleżanka.
- Ja przynajmniej nie upijam się co tydzień.- odparowała jej z uśmiechem. Podeszła do niej i przytuliła ją mocno. To była jedyna osoba w stanach, która sprawiała, że pojawiał się uśmiech na jej twarzy.
- Jak ty wyglądasz?- jak zwykle Kate nie pasował jej luźny strój. W odpowiedzi Mary pokazała jej język i już miała się kierować do „ich” wejścia na plan, ale Katie jej przerwała.- Wiesz kto jest jednym z głównych aktorów w tym filmie?
-Nie…- cholera, kompletnie zapomniała, że miała sprawdzić co i jak, a teraz wyjdzie na głupią ignorantkę.
- Matthew Mcconaughey idiotko… TEN Matthew.- usłyszała w odpowiedzi i to ją zaskoczyło. Nie za bardzo przepadała za komediami romantycznymi, więc ten aktor nie był jej zbytnio znany. Oczywiście, wiedziała kto to i jak wygląda, ale nie zachwycał jej jakoś specjalnie swoją osobą.
- Miło. Możemy iść? Nie chcę się spóźnić, zależy mi na tych praktykach.- zignorowała wypowiedź koleżanki i weszła na plan.
****
Podekscytowanie zaczynało brać górę nad zmęczeniem. Jak tylko zobaczyła te wszystkie lampy, zielone ekrany i charakteryzatorów poczuła się jak w domu. Chodziła od stanowiska do stanowiska i podziwiała pracę ludzi, których tutaj widziała. Kostiumy były idealnie wyprasowane i czekały, aż wielkie gwiazdy przyjdą i zarzucą to na siebie. Do spotkania z ich profesorem i samym reżyserem miała jeszcze pięć minut, więc poszła we wskazane wcześniej miejsce. Znajdowało się oczywiście przy krzesełku Jean’a i głównej kamerze. Zauważyła swojego wykładowcę i parę kolegów z grupy. Niestety, nie wszyscy mogli znaleźć się tutaj tak, jak ona, bo miejsca były ograniczone. Profesor Miles wybrał tych, którzy do tej pory byli najlepsi. W tym ją.
- Mary, wreszcie… Jesteś ostatnia, więc możemy zaczynać naszą małą wycieczkę. To jest Jean-Marc Vallée, reżyser. Oprowadzi nas po planie, a potem będziemy się przyglądać jego pracy. Jean, oddaje ich w twoje ręce i spotykamy się tutaj za godzinę, tak jak się umawialiśmy, ok?
Reżyser tylko pokiwał głową i uśmiechnął się do nas serdecznie. Wydawał się być bardzo miłym człowiekiem, ale Mary czuła, że jak się zdenerwuje to jego przekleństwa słychać nawet poza planem. Wycieczka zaczęła się od przedstawienia im zarysu całej fabuły. Film miał być oparty na prawdziwej historii pewnego mężczyzny, stu procentowego samca. Jeździł on na rodeo, brał narkotyki i oczywiście korzystał z usług pań do towarzystwa. Pewnego dnia dowiedział się, że jest nosicielem wirusa HIV i dopiero wtedy zaczyna się tym delikatnie przejmować. Trafia do szpitala gdzie poznaje transwestytę, który zostaje jego najlepszym przyjacielem. Dziewczyna nie słuchała już dalej reżysera. Wiedziała, że film okaże się czymś niezwykłym jak tylko się do tego przyłożą. A z tego co wiedziała o aktorach grających w tym małym dziele, to zawsze dają z siebie dwieście procent normy.
Wykład teoretyczny o kamerach, technikach i wszystkim co dzieje się na prawdziwym planie, został zakończony. Teraz przyszedł czas na niespodziankę przyszykowaną przez reżysera i całą załogi. Przez resztę dnia studenci mieli towarzyszyć głównym aktorom. Nawet ich profesor o tym nie wiedział, on oczywiście miał siedzieć z Jean’em i patrzeć co robi. Był zachwycony.
Kate i Sam zostali przydzieleni jako towarzystwo Jennifer Garner, z czego bardzo się ucieszyli. Dwie inne osoby, których imion nie kojarzyła poszli razem z Matthew do charakteryzatorni. Została tylko ona i nie miała zupełnego pojęcia z kim i gdzie powinna iść. Z pomocą przyszedł jej reżyser.
- Widzę, że masz charakterek. Akurat mam tutaj kogoś podobnego do ciebie. Albo się polubicie, albo zabijecie, więc mam nadzieję, że raczej to pierwsze. Jego przyczepa znajduje się tuż za tą należącą do Matthew. Idź do niego i powiedz, że ma ci pokazać swój dzień. Ucieszy się, uwierz mi.- oznajmił jej z tajemniczym uśmiechem na twarzy. Nie wiedziała o co  za bardzo chodzi, więc wypaliła szybko papierosa i poszła we wskazanym kierunku.
Miała nadzieję, że to ktoś w miarę znośny. Nie chciała spędzić całego dnia z rozkapryszoną gwiazdką, nad którą wzdychają miliony kobiet. Modliła się, żeby był to ktoś normalny, z poczuciem humoru i kochający to co robi.
Myślami wciąż odbiegała do jej pamiętnego lotu samolotem. Serce podpowiadało jej, że niedługo go zobaczy, że to przeznaczenie, ale rozum kazał przystopować i zejść na ziemię. Dochodziła już powoli do przyczepy i zaczęła się lekko stresować. Jeśli nagle miała pracować z jakimś pełnoprawnym, dobrym aktorem byłaby zachwycona. Zapukała do jej drzwi i oczekiwała na jakąkolwiek odpowiedź ze strony mężczyzny.
- Kochanie już idę, spokojnie.- usłyszała śpiewny głos i za chwilę ujrzała jego właściciela. Przed nią stał wychudzony facet z wygolonymi brwiami i pełnym makijażem.- Och, czasami zapominam wyjść z roli. Jestem Jared i chyba mamy dzisiaj razem pracować.
Wyciągnął rękę w jej stronę a ona delikatnie ją uścisnęła. Bała się wykonać mocniejszego ruchu, gestu, bo miała wrażenie, że za chwile go zmiażdży. Był taki drobny, mimo faktu, że był wysoki. Na oko ważył około czterdzieści, góra czterdzieści pięć kilogramów. Czuła się przy nim jak swego rodzaju waleń.
- Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłem swoim wyglądem. Czasem sam się siebie boję jak spoglądam na siebie w pełnym makijażu. Wejdziesz? Oprowadzę cię po mojej małej jaskini spokoju- uśmiechnął się i gestem ręki zaprosił ją do środka. Wydawał się być naprawdę miły, ale to artysta, po nich można się spodziewać gorszych humorów niż po kobiecie w ciąży. Jemu akurat do tej drugiej było blisko. Przynajmniej z wyglądu.
Jego przyczepa wyglądała dziwnie zwyczajnie. Znajdowała się w niej dość duża kanapa, toaletka i lodówka na zimne napoje. Po chwili dowiedziała się, że Jared nie pija alkoholu, więc znajdzie tam tylko wodę i mleko migdałowe. Nie zależało jej na upijaniu się pierwszego dnia na planie, więc nie przejęła się tą wiadomością.
Usiadła na kanapie i zaczęła rozmawiać z jej towarzyszem. Tak jak twierdził reżyser, miał on charakterek ale całkiem przyjazny. Dowiedziała się, że ma on własny zespół, który założył kilkanaście lat temu wraz z bratem. Chyba nawet gdzieś o nim słyszała, pewnie w jakiejś gazecie plotkarskiej. Rozmawiali by pewnie jeszcze dłużej, ale przerwał im jego telefon, który cały czas trzymał w ręku. Kolejny uzależniony od elektroniki- pomyślała
-Shann, co chcesz? Tak też cię kocham… Dzisiaj wieczorem? Hmmm… Jestem na planie do późna, ale mam pomysł kto mógłby to tobie przywieść… Napisze potem, pa. – zakończył szybko rozmowę i spojrzał na nią wzrokiem takim, jakby coś chciał. Nie myliła się.- Wiem, że miałaś mi towarzyszyć na planie, ale jako, że teraz jesteś moją asystentką to pomożesz mi coś dostarczyć wieczorem?- prosząc ją o to zrobił taką słodką minę, że nie potrafiła mu odmówić.
- Pewnie, powiedz tylko gdzie, komu i kiedy.- powiedziała uśmiechając się do nowego przyjaciela. Naprawdę, liczyła, że ich znajomość przetrwa po zakończeniu zdjęć, bo Jared był świetnym towarzyszem rozmów.
- Dzięki, naprawdę dzięki. Koło dziewiętnastej pojechałabyś pod ten adres i zawiozła mojemu bratu te teksty.- podał jej karteczkę z adresem i przedmioty, które miała mu przekazać.
- A jak ma brat na imię? Żebym przynajmniej wiedziała z kim rozmawiam.- powiedziała do niego. Za chwilę mieli iść na plan, więc chciała wiedzieć już wszystko co powinna zrobić, aby potem mogła się zająć jej właściwym zadaniem.
-Shannon Leto.- odpowiedział jej z uśmiechem i z zaskoczeniem zauważył jak twarz dziewczyny robi się biała jak kreda. Nie zdążył zapytać jej co się stało, bo musieli już iść po kostium dla niego.

Dziewczyna oniemiała i w duchu modliła się, żeby to był ten Shannon, o którym myślała od dwóch tygodniu. Niestety, miała się przekonać dopiero wieczorem. 
****
i jak wam się podoba? :)
Czekam na opinie i komentarze,
*MarsHugs* 

3 komentarze:

  1. Świetne! Bardzo dobry pomysł na opowiadanie, oryginalny! :) Jestem bardzo ciekawa spotkania Mary i Shannona. :D Czekam już na następny, mam nadzieję, że pojawi się niedługo. :)
    MARShugs! <30

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże, Boże, chce następny rozdział *-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na spotkanie Mary z Shannonem i kolejny rozdział!! <3

    OdpowiedzUsuń