sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział 5- Mercy Street.

No i kolejny wstęp ode mnie :) Przepraszam Was wszystkich za dość długie zwlekanie z tym rozdziałem. Do końca nie wiedziałam jak to się potoczy i tylko dzięki sugestii kochanej Igi potrafiłam to jakoś płynnie poprowadzić. 
Mam nadzieję, że się mimo wszystko spodoba i zapraszam do komentowania i wyrażania najróżniejszych opinii :) 

****



Obudziły ją delikatne promienie słońca padające wprost na jej twarz. Otworzyła oczy i ujrzała swój pokój skąpany w blasku poranka. Uśmiechnęła się przypominając sobie wczorajszy wieczór. Zadowolona podniosła się z łóżka i skierowała swoje kroki do kuchni. Czekał ją dość długi dzień na planie, ponieważ poprzedniego dnia odpuściła sobie kompletnie cały ten staż. Wzięła swoje leki i zjadła prowizoryczne śniadanie, które choć trochę by ją ożywiło. Ubrała w swój ulubiony zestaw, myśląc bardziej o wygodzie niż wyglądzie.
Zastanawiała się co dzisiaj Jared wymyśli, aby lekko uprzykrzyć jej życie. Lubiła go, ale wiedziała, że w pracy zamienia się w profesjonalistę, który nie znosi jakiegokolwiek sprzeciwu. Zamknęła za sobą drzwi jej  małego mieszkania i szybko poszła w stronę planu. Nie miała ochoty się spóźnić, po tym co wczoraj odwaliła. Niby główna diva ją zwolniła, ale wolała dmuchać na zimne. Nie chciała się narazić reżyserowi już trzeciego dnia współpracy. Wiedziała, że ten z ich grupy, który okaże się najbardziej utalentowany dostanie propozycje pracy przy następnym filmie Jeana.
Przed wejściem do środka postanowiła zapalić jeszcze jednego papierosa. Niestety, przez stres związany z dzisiejszym dniem nie wystarczył jej ten poranny przy kawie. Zaciągnęła się parę razy i z determinacją wypisaną na jej drobnej twarzy weszła na plan.  Przedstawienie czas zacząć- pomyślała i po chwili staruszki obserwujące ją ze zniesmaczeniem, straciły dziewczynę z oczu.
****
- A kogo to moje piękne oczy widzą?- przywitał ją Jared jak tylko weszła do jego przyczepy.- Mój brat nie wymęczył cię wczoraj za bardzo?
- Ehh… Jak zwykle udajesz zabawnego, co? Przykro mi nie jestem twoją fanką i na to nie polecę.- uśmiechnęła się do niego u zajęła miejsce tuż obok.
- Nigdy nie przestanę próbować, chociaż nie jesteś w moim typie mała.
- Łamiesz mi serce Jay, jak możesz?- zaśmiała się głośno i przytuliła aktora w ramach przywitania. Odwzajemnił jej uścisk i wrócił do poprawiania swojej peruki. – Jaki mamy plan na dzisiaj?
- Dziwki, koks i amfetamina.- odpowiedział całkiem poważnym głosem, ale Mary poznała, że się z niej nabija po iskierkach w jego niebieskich oczach.- Hmm… A tak szczerze to pewnie dogramy parę scen i wolne. Dzisiaj kończymy dużo wcześniej.
Rozmawialiby jeszcze przez dłuższą chwilę, w miarę tego jak on by się szykował, ale profesor dziewczyny chciał ją koniecznie widzieć u siebie w „biurze”. Uśmiechnęła się do muzyka przepraszająco i odpuściła jego przyczepę.
Miał teraz chwilę aby przemyśleć niektóre sprawy. Dawno temu widział Shannona tak szczęśliwie zakochanego. Wrócił do domu późnym wieczorem usprawiedliwiając się faktem, że musiał odprowadzić Mary do domu, żeby jej się nic nie stało. Speszył się przy tym jak jakiś małolat, co kompletnie rozśmieszyło Jareda. Jego brat zawsze reprezentował tym człowieka, który prędzej umrze, niż się zawstydzi. Próbował wyciągnąć od niego jakiekolwiek informacje, co robił i tak dalej, ale jedyne co otrzymał to krzywe spojrzenia i prychnięcia. Zaczął się śmiać, że jego braciszek na starość zamienia się w konia, na co tamten wstał i zamknął się w swoim pokoju. Zaproponował mu nawet odrobinę owsa, ale ten nie odpowiedział. Wywołało to kolejne salwy śmiechu u wokalisty. Niestety, spowodowało to też, że od tej pory się do niego nie odzywał, nawet wtedy kiedy Jared wstał specjalnie wcześniej aby zrobić mu przyzwoite śniadanie. Mimo faktu, że śmieszyła go postawa Shannona, martwił się o niego. Wiedział, ze Mary to dobra i porządna dziewczyna, ale czasami z takimi są największe problemy. Chcąc, nie chcąc nie miał się do kogo odezwać przez swoją głupotę i wścibskość.
Musiał już się zbierać, więc wykonał ostatnie poprawki w swoim wyglądzie i przejrzał najświeższe wiadomości na jego poczcie. Jak zwykle znalazł tam mnóstwo e-maili od Twittera, że ktoś tam do niego napisał. Musi kiedyś zablokować tą opcję dla wszystkich fangirls…
Zaśmiał się cicho ze swojego innowacyjnego pomysłu i wstał z krzesła. Poprawił sukienkę…
- Jak ja teraz muszę wyglądać? Stary, czterdziestoletni facet strojący się jak pierwsza lepsza paniusia. Pełny makijaż, peruka i sukienka krótsza niż moje bokserki. Nieźle się wpakowałem, naprawdę.- powiedział sam do siebie przeglądając się w lustrze. Wychudzone policzki, zapadnięte i takie obce podniosły się do góry w lekkim uśmiechu zażenowania samym sobą. Wiedział, że robi to nie tylko dla siebie, że trzeba w końcu pokazać powagę sytuacji osób chorych na AIDS, ale już teraz, pod koniec zaczął dostrzegać jak wiele poświęcił, jak zatracił w tym wszystkim samego siebie. Niby był uśmiechnięty, poczucie humoru mu się nie zmieniło, ale czuł się sto razy gorzej niż powinien. Oprócz tego, dostrzegł dość dużą zmianę w jego głosie. Nie mógł śpiewać z taką samą mocą co wcześniej. Martwiło go to, że nawet jeśli wróci do poprzedniej wagi, to zostanie mu już tak na zawsze.
Spojrzał po raz kolejny w lustro i z przerażeniem zauważył, że jego twarz robi się coraz bardziej… Trupia. Jak zawsze, założył na to maskę sztucznego uśmiechu i głośno westchnął.
I po raz kolejny tego dnia zostało wypowiedziane to samo zdanie.
- Przedstawienie czas zacząć.
****
Skierowała się w stronę, gdzie znajdował się rozwścieczony profesor. Spodziewała się najgorszego co możliwe i niestety, zbytnio się nie pomyliła.
- Co ty sobie wyobrażasz Mary?!?- zaatakował ją wyraźnie podchmielony mężczyzna.
- Spokojnie. Jared mnie…
- Słyszałem! To, że sypiasz z nim po bokach nie oznacza, że ciebie obroni przede mną!- krzyknął jeszcze głośniej, ale nikt go nie usłyszał. Stali w dość oddalonym miejscu gdzie nie było ich nawet widać zza budynków oraz wysokich drzew. Bała się potwornie, bo nie potrafiła poznać tego samego poczciwego profesora w tym bezdusznym i pijanym facecie stojącym naprzeciwko niej.- Myślisz, że ten kurs jest darmowy? Pewnie uważasz, że jak taka gwiazda się za tobą wstawia, to możesz już wszystko, nawet spóźniać się na MOJE zajęcia...
- Ale to był tylko jeden dzień, przecież nic się nie stało…- próbowała się usprawiedliwić w jakikolwiek możliwy sposób przychodzący jej do głowy. Pierwszy raz w życiu spotykała ją taka sytuacja, że bała się jakiegoś człowieka bardziej niż powinna.
- Przez ten jeden dzień straciłem szansę na pracę w najnowszej produkcji. A wiesz dlaczego?- pokiwała przecząco głową. – Bo nie było mojej najlepszej studentki. A teraz będziesz siedzieć cicho, a ja zrobię to co do mnie należy. Ukarzę cię.
Mary próbowała krzyczeć, lecz za każdym razem gdy otworzyła usta z zamiarem wydania jakiegokolwiek dźwięku głośniejszego niż sapnięcie, dostawała w twarz od tego „kochanego”, „potulnego jak baranek” człowieka. Wyrywała się z jego dość potężnych objęć i próbowała zrobić cokolwiek, aby wydostać się z potrzasku, w którym się znalazła.
Po chwili mocowania się z mężczyzną miała dłonie całe w siniakach i odczuwała kompletny brak sił i co najdziwniejsze; rezygnacje. Wiedziała co za chwilę nastąpi i mimo faktu, że obawiała się tego cholernie mocno to nie potrafiła już dłużej walczyć. Jej mimika twarzy wciąż wyrażała ten sam sprzeciw, gesty dodawały tego efektu, lecz nie miała odwagi, aby wykonać coś mocniejszego niż machnięcie ręką.
Opadła na ziemię, a z jej oczu popłynęły gorzkie łzy rozpaczy. Zamknęła je na chwile, aby ukoić zszarpane nerwy, ale jej oprawca nie pozwolił jej na chwilę odpoczynku… Słyszała jak rozpina pasek od spodni, który opadł z cichym brzdęknięciem na ziemię. Jego spodnie się zsunęły i już miała stu procentową pewność, że to co się teraz stanie zniszczy jej psychikę na wiele długich lat.
Otworzyła zapłakane oczy i jedyne co dostrzegła to cień mężczyzny biegnący w jej stronę… Czyli jest nadzieja.
****
Wstał wcześniej niż zwykle, bo planował zrobić niespodziankę natrętnemu Jaredowi. Chciał pokazać mu, że mimo faktu, że jest na niego zły, to go będzie wspierać. Zauważył, że jeszcze nigdy nie odwiedził go na planie, więc dzisiaj miał być ten pierwszy raz.  
Zjadł śniadanie, co u niego było cudem Boskim, ponieważ nie chciał marnować czasu na takie „głupoty” jak to zwykł mówić. Ubrał się w pośpiechu, bo jak zwykle wszystko zajęło mu dłużej niż sobie wymyślił. Nakreślił jeszcze szybkiego smsa do Mary, w którym zapytał ją jak mija dzień i jak sprawuje się nasza „diva”. Zaśmiał się z tego określenia, które idealnie opisywało jego brata. Kochał go całym sercem, ale chwilami miał ochotę go zamordować przez tą jego cholerną perfekcyjność w każdej możliwej sytuacji.
Wsiadł na swój ukochany motocykl i pośpiesznie ruszył w stronę jego celu. Dzień był przyjemny. Wiatr powiewał z oby jego stron dając mu poczucie szybkości i nieśmiertelności. Tak, to śmieszne, że czuł się tak tylko przez głupią bryzę wiejącą po jego bokach, ale to dawało mu wolność. Wtedy mógł myśleć i zastanawiać się nad światem. Czuł się jak młody Bóg i nic nie potrafiło tego uczucia zniszczyć.
Skórzana kurtka dość ciasno oplatała jego ciało, ale pod żadnym pozorem nie blokowała ruchów. Kiedy kupował ubrania do jazdy zawsze patrzył na cenę i wygodę. Pamiętał dobrze jak Jay śmiał się z niego, kiedy on kupował owe rzeczy. Przedrzeźniał go, wyzywał od kobiet na zakupach, ale jak to młodszy brat powinien, służył mu radą oraz dobrym słowem.
Jedną rzeczą, którą uwielbiał w swoich relacjach z Jaredem było to, że pomimo licznych kłótni zawsze się godzili i potrafili stanąć w swojej obronie przed innymi nawet wtedy, kiedy byli podczas największej waśni.
Uśmiechał się na myśl o latach dzieciństwa, ale to uświadomiło mu tylko jak dużo czasu upłynęło od ich beztroskich lat pośród maminych piosenek i tańców przy ognisku. Gdyby był bardziej sentymentalny, z pewnością by się rozpłakał, ale doświadczenie życiowe pokazało mu, że nie warto pokazywać swoich słabości przy innych ludziach, bo w najmniej oczekiwanym momencie je wykorzystają ze zdwojoną siłą…
Zaparkował przed głównym wejściem i wyłączył silnik. Odetchnął parę razy, bo nie miał pojęcia w co się pakuje i skierował swoje kroki w stronę planu.
Po raz trzeci tego dnia oraz ostatni, padło zdanie, które w ustach każdego z wypowiadających je znaczyło co innego.
- Przedstawienie czas zacząć…
****
Miła kobieta stojąca przy wejściu powiedziała mu, gdzie znajdzie brata. Ostrzegła go jedynie przed tym, że jest on w pełnym makijażu i stylizacji, więc będzie trudny do rozpoznania. On w odpowiedzi jedynie uśmiechnął się zawadiacko i poszedł we wskazanym kierunku. Po drodze minął dość uroczy zakątek zagrodzony od świata ciekawskich filmowców jedną, wielką zgrają krzewów. Postanowił schować się w nim i oddać się jednemu z przyjemniejszych nałogów, a miał ich niegdyś wiele. Przyszykował zapalniczkę i papierosa, aby na miejscu tylko odpalić i zagłębił się w to tajemnicze miejsce.
Jak już uporał się z ogromem otaczającej go roślinności, to dostrzegł coś, co zawirowało jego całym światem. Przed nim rozgrywała się scenka, w której to jakiś napalony i pijany, stary dziad chciał zgwałcić młodą dziewczynę leżącą przed nim na ziemi.
Nie myśląc wiele podbiegł do niego i po chwili mężczyzna padł nieprzytomny na ziemie pod wpływem ciosu perkusisty. Kiedy upewnił się, że nie wstanie przez jakiś czas podbiegł do zapłakanej niewiasty leżącej na ziemi, sparaliżowanej strachem. Niestety, jego najgorsze obawy potwierdziły się i ową dziewczyną okazała się Mary.
Wściekłość, która gotowała się w nim od momentu ujrzenia owej sceny, zdawała się teraz wrzeć i kipieć. Nie miał pojęcia jak mogło to się stać. Przecież jej nie powinno dziać się nic złego, była jego i on miał ją chronić i gdyby nie ten jego idiotyczny nałóg nie uratowałby jej. Mimo silnej woli, jego oczy zaszkliły się i po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Łza ta nie była objawem przerażającego smutku, który go ogarnął, nie… Ona zwiastowała zemstę. Największą jaką kiedykolwiek widział ten świat.
Wziął ją w ramiona i przytulił z całej siły. Tyle tylko mógł zrobić. Podniósł się i skierował się w stronę przyczepy brata, gdzie chciał położyć ją do łóżka i ostatecznie sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

Ale w tamtym momencie, nic w nim nie było. 

czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 4- About a girl.


****
Gdyby nie fakt, że musiał wstać wcześnie do pracy, pewnie nigdy by się o tym nie dowiedział. Jego brat słowem by nie wspomniał o tym co się dzieje pomiędzy nim, a Mary. Zbyt dobrze go znał.
Jared otworzył oczy i jedyne co stało mu na przeszkodzie do pełnego wybudzenia się ze stanu, w którym nic, kompletnie nic do niego nie docierało; to było uczucie koszmarnego zmęczenia. Oglądał wraz z Shannonem filmy do późnej godziny. Na szczęście w przeciwieństwie do perkusisty, nie wypił ani grama alkoholu, więc nie musiał martwić się dodatkowym bólem głowy, który w tym momencie z pewnością by go zabił. Wystarczał mu fakt, że musi za jakąś godzinę znaleźć się świeży i rześki na planie, tak aby nie trzeba było powtarzać ujęć.
- Wstać, przeżyć i położyć się spać. O niczym innym nie marzę…- powiedział sam do siebie. Jego głos odbił się od ścian pokoju, który był jego jedynym azylem. Nie wyglądał on jak typowa „gwiazdorska” sypialnia, wręcz przeciwnie. Nie było w nim tego przepychu, który najczęściej towarzyszył miejscom odpoczynku gwiazd.
Ściany były w czystym, białym kolorze, a na nich wisiało parę prac graficznych ulubionego artysty Jareda. Cenił sobie prostotę, więc meble były ciemne i nie zdobiły ich żadne udziwnienia czy jaskrawe ubarwienie. Na półkach znajdowało się mnóstwo książek; od literatury współczesnej, aż po dzieła Kartezjusza. Relaksował się czytając coś, co wymaga użycia choć odrobiny mózgu, więc taka literatura zdecydowanie przypadła mu do gustu.
Usiadł zrezygnowany na łóżku i przeciągnął się powoli. Miał trochę czasu, a przyszykowanie się nie zajmowało mu zbyt długo. Postanowił rozpocząć swój dzień właśnie w tej, a nie innej minucie i to przesądziło o tym jak potoczy się jego dzień. Wzrokiem odszukał telefon na poduszce i oddał się sprawdzaniu co nowego słychać w wielkim świecie. Przeklął pod nosem zaciętą aplikację do wiadomości i podniósł się z łóżka, odrobinę za gwałtownie. Zakręciło mu się lekko w głowie, ale po raz kolejny zrzucił winę na odchudzanie. Przecież co mogłoby się stać samemu Jaredowi Leto? Według niego, to nic.
Zarzucił na siebie świeżo wyprane spodnie i wczorajszą koszulę. I tak cały dzień będzie biegał w damskich ciuszkach, więc nikogo nie będzie obchodzić, że chodzi w „dwudniowej”, lekko pomiętej rzeczy. W obecnej sytuacji nie zwracał na to większej uwagi. Zresztą, kto bogatemu zabroni? Zaśmiał się pod nosem i szybko przeczesał jeszcze wilgotne włosy.
- Jay, ty stary dziadzie, obiecaj, że nigdy więcej nie zaśniesz z mokrą głową.- burknął do swojego odbicia i już był gotowy aby opuścić swoje królestwo.
Zamknął za sobą drzwi na klucz- bezpieczeństwa nigdy dosyć. Wstąpił jeszcze na chwilę do pokoju brata, gdzie z zaskoczeniem odkrył, że brat już nie śpi. Chyba, że nie zmrużył oka przez całą noc, którą spędził na graniu w te swoje durne gierki. Prychnął sam do siebie i wreszcie skierował swoje kroki do kuchni. Jako, że zostało mu już niewiele czasu ( jak zwykle błędnie obliczył czas poświęcony na używanie blackberry), zdecydował, że na śniadanie wypije tylko czarną kawę i może zje kromkę pieczywa razowego. Już miał wchodzić do pomieszczenia, ale usłyszał jakieś podejrzane odgłosy wydobywające się z niego.
Wyjrzał przez uchylone drzwi i to co zobaczył zmieniło jego patrzenie na brata… Uśmiechnął się delikatnie widząc parę oddającą się temu jakże pięknemu aktowi miłości...
****
- Hej Mary, Shannon, co tam u was?- podskoczyli oboje na dźwięk usłyszanych słów. Na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec zawstydzenia, co wywołało śmiech obu chłopaków. – Mary, złotko nie wiedziałem, że zaczęłaś nas stalkować.- zaśmiał się Jared i usiadł obok niej.
-Właśnie… Przez to wszystko zapomniałam. Shannon, powiedz nam proszę, skąd ja tu się wzięłam?
- Ehh, a myślałem, że to pozostanie moją słodką tajemnicą. Jak od nas wybiegłaś, to zaczęliśmy z Jay’em nasz wieczór filmowy, ale że mój brat jest dość słaby w wytrzymywaniu do późna, to poległ po pierwszych dwóch z dziesięciu przyszykowanych. Postanowiłem, że nie będę patrzył i podziwiał jak chrapie w swoim łóżku, więc wybrałem się na spacer. Chciałem trochę pomyśleć, zresztą nie ważne, znalazłem ciebie na Hollywood Hills i pomyślałem, że wezmę cię do domu. Koniec historii.
-Hmm… Nie, to nie może być prawda.- powiedział Jared zamyślonym głosem. Shannon spojrzał się na niego z dużym zaskoczeniem na twarzy. Niestety, odrobinę za późno zauważył chytry uśmieszek swojego brata.- Shann, przecież ty nie myślisz, historia się kupy nie trzyma.- zaśmiał się głośno i wstał, aby zrobić sobie kawę.
-Mary, proszę ignoruj tego idiotę…- powiedział lekko zażenowany Shannon i spojrzał w oczy dziewczyny. Po raz kolejny zatonął i gdyby nie obecność Jareda w kuchni, pewnie znowu by ją pocałował. Tym razem zrobiłby to o wiele mocniej, tak jakby jutro miało się to zakończyć. Oddał się wyobrażaniu tego, co mogło się po tym pocałunku wydarzyć.
Z wyobrażeń o niejednej nocy wyrwał go głos brata.
- Dobra, to ja lecę na plan. Mary, widzimy się o dziesiątej w mojej garderobie?
- Pewnie, ja też już się od was zbieram, nie będę wam siedzieć na głowie…- dziewczyna czuła się zawstydzona całą tą sytuacją, która zaistniała pomiędzy nią i perkusistą. Miała świadomość, że ktoś mu się podoba, ale przez tamtą chwilę nie czuła się nawet winna. Uznała, że ten jeden, jedyny pocałunek jest warty grzechu.
- Oj Mary… Siedź ile chcesz.- uśmiechnął się ciepło młodszy z braci.- Albo wiesz co? Daję tobie dzisiaj wolne, miałaś ciężką noc i musisz odpoczywać.- rzucił pośpiesznie i ruszył w stronę auta.
Nie chciał dawać jej ani chwili na zastanowienie się nad propozycją, bo wiedział, że by się nie zgodziła. Wiedział, że brat zrozumie jego ukryte intencje i się ucieszy z całego dnia spędzonego wraz z nową kochanką. To, że przyłapał ich na pocałunku oznaczało tyle, że to jest ta słynna dziewczyna z samolotu i to właśnie dzięki Jaredowi widzi ją po raz kolejny. Uśmiechnął się jeszcze bardziej niż wcześniej i wsiadł do swojego nowego, lśniącego auta. Zapowiadał się udany dzień.
****
- No to wygląda na to, że jesteś skazana na mnie.- rozpromienił się starszy z braci i przysiadł naprzeciwko Mary. Niestety, zauważył niepewność w jej oczach, więc speszył się niemiłosiernie.- Chyba, że masz inne sprawy, to zrozumiem…- dodał już o wiele cichszym i mniej pewnym głosem. Cholera! Znowu ci nie wychodzi Shann… Przeklął w myślach swoją naiwność i z niecierpliwością czekał na odpowiedź.
- Pewnie, że nie mam. Z chęcią z tobą spędzę dzień.- odpowiedziała mu tym samym, rozbrajającym uśmiechem. Przynajmniej miała nadzieję, że taki był.- Tylko mam pytanie…- postanowiła zaryzykować. Klamka zapadła, ale cóż, najwyżej ją wyśmieje i zniknie z jej życia, tak szybko jak się w nim pojawił.
- Yhym…- zachęcił ją mężczyzna. Bał się o co może go zapytać, szczerze mówiąc to był przerażony.
- Bo…- stchórzyć i żałować, czy zapytać i się zbłaźnić? W jej głowie odbywała się zażarta walka pomiędzy głosem serca, a rozsądku.- Jak to jest mieć brata, który ciągle siebie niszczy do ról?- wypaliła jak jakaś idiotka. Teraz to zbłaźniła się bardziej, niż gdyby zadała pytanie, które ją rzeczywiście nurtowało. Czuła, że na twarzy robi się cała czerwona, więc wbiła spojrzenie pełne zażenowania w resztki swojego napoju.
Od odpowiedzi zdziwionego Shannona uratował ją dzwonek telefonu. Podbiegła do niego niemalże w podskokach i odebrała nawet nie patrząc na rozmówcę.
- Gdzie ty do cholery jasnej jesteś idiotko!?-w słuchawce mogła usłyszeć głos Katie.
- Ucisz się i uspokój. To po pierwsze. Po drugie, jestem u znajomego, nie będzie mnie dzisiaj. Poprosiłam Jareda, aby mnie zwolnił, źle się czuję.- ucięła szybko rozmowę ze zdenerwowaną koleżanką. Nie miała teraz ochoty rozmawiać z nią o tym co się stało. Jednak, aby Kate nie wezwała po nią policji, nakreśliła krótkiego smsa.
„Odezwę się później, przyjdź do mnie wieczorem to pogadamy. Love ya, papa.”
To powinno wystarczyć, aby ukoić nerwy dziewczyny. Pewnie teraz zabierze się do podrywania żonatego już Matthew, co wzbudziło dość duże rozbawienie u Mary. Jej przyjaciółka jak zwykle wiedziała swoje i miała nadzieję, że aktor zostawi dla niej żonę i dzieci. Przecież marzenia są niekaralne, więc z cierpliwością wysłuchiwała miliona historyjek o jej nowej „miłości”.
Odwróciła się do zdziwionego perkusisty i uśmiechnęła się delikatnie. Chciała naprawić błąd, który popełniła.
- To… Oprowadzisz mnie po Los Angeles?- zaproponowała cicho i nieśmiało, tak jakby cała jej dotychczasowa pewność siebie ulotniła się, aby zrobić miejsce dla niepewności, co do uczuć mężczyzny.
- Oczywiście, jak tylko zechcesz moja pani.- uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach można było dostrzec iskierkę radości, zadowolenia z siebie.- Tylko się trochę ogarnę i możemy iść.
Pokiwała głową na znak zgody i sama poszła do łazienki dla gości, aby doprowadzić się do lepszego stanu. Jak tylko ujrzała swoje odbicie w lustrze nad umywalką to się przestraszyła. Włosy sterczały na każdą możliwą stronę, a wczorajszy makijaż zaczął spływać z jej twarzy. Znalazła parę wacików w szafce i wytarła jego resztki czystą wodą. Już nie wyglądała jak roztopiona lalka barbie, co poprawiło lekko jej samopoczucie. Włosy przeczesała znalezioną w tym samym miejscu co waciki, szczotką i związała w luźnego koka nad karkiem. Koszulę, która była wciąż przewiązana w jej pasie, zdjęła i założyła, tak jak powinno się nosić tą część garderoby. Wczorajszą koszulkę postanowiła spakować do torby, w której na szczęście znalazła dezodorant i jakiś puder. Poprawiła ponownie swój wygląd i była gotowa do opuszczenia łazienki. Mimo pośpiechu, zajęło to jej z pół godziny, w co powinna wliczyć dokładne oglądanie pomieszczenia z każdej strony. Zawstydzona swoją ciekawością wyszła z łazienki i skierowała się do salonu, w którym zastała ubranego już Shannona.
Jak zwykle, przy nim czuła się jak uboga krewna o wątpliwej urodzie. Wyglądał świeżo i przystojnie, był jej kompletnym przeciwieństwem. Nie widać było po nim, że spał zaledwie cztery godziny. Z jego twarzy mogła wyczytać rześkość i przytomność, czego jej zdecydowanie brakowało w tym momencie. Zauważył ją, więc wstał i podszedł do niej. Znajdowali się od siebie tylko parę centymetrów, tak, że ze spokojem mogła poczuć jego oddech na swojej twarzy. Pachniał przecudownie, zresztą jak za pierwszym razem jak go zobaczyła. Męskie perfumy, z pewnością z wyższej półki były zmieszane z zapachem najlepszej kawy, na którą nigdy nie było ją stać.
Nawet jak mieszkała z siostrą nie należały do najbogatszych. Siostra zawsze starała się zostawiać jej parę groszy na drobne wydatki, ale nigdy nie przekraczało to sumy większej niż trzydzieści funtów miesięcznie. Żyły normalnie, nie musiały się martwić o brak środków do życia, ale z racji tego, ze oprócz nich był jeszcze jej szwagier i dwójka siostrzeńców. Uśmiechnęła się na wspomnienie tych małych rozbrykanych urwisów, ale zaraz spoważniała, bo sytuacja wokół niej zaczynała się zgęstniać.
Widział jak dziewczyna się nad czymś zastanawia, co zbiło go lekko z tropu. Nie miał pojęcia czy chodzi jej o niego, czy o coś jeszcze innego. Chciał po prostu móc po raz kolejny zasmakować jej ust, poczuć się tak jak wcześniej i zapomnieć o troskach męczących go przez ostatnie dwa tygodnie. Już miał się do niej zbliżyć, już za moment ich usta miały się połączyć, ale zrezygnował. Stchórzył i nie był z tego powodu z siebie dumny.
Żeby zatuszować moment, w którym się zbłaźnił, chwycił ją za rękę, a w drugą wziął swoją ukochaną gitarę. Miał już pewien plan, a teraz przyszedł czas, aby go zrealizować.
****
Chodzili już po Mieście Aniołów przez parę ładnych godzin. Pokazał jej wszystkie interesujące miejsca,
które znajdowały się w bezpiecznej odległości od ścisłego centrum. Nie chciał, aby wściekli dziennikarze zaczęli się interesować jego znajomością z Mary. Tym razem chciał przeprowadzić wszystko tak, jak być powinno. Planował ją zabierać na randki, umawiać się do siebie nawzajem i oglądać filmy do późna w nocy. Potrzebował normalnego związku z normalną kobietą, która darzyła uczuciem jego, a nie jego sławę i pieniądze. Miał dość tych wypacykowanych blondynek z tępym wyrazem twarzy. Chciał dziewczyny z krwi i kości, która rozumie niektóre sprawy i nie robi mu scen zazdrości na środku ulicy tylko po to, aby dziennikarze mieli o czym pisać. Prychnął cicho na wspomnienie najgorszego związku w jego życiu, ale chwile potem uświadomił sobie jak to musiało wyglądać, więc uśmiechnął się do Mary.
- Myślę, że należy nam się jakiś odpoczynek, zabieram cię w pewno magiczne miejsce. Co ty na to?- zapytał ją rozpromieniony.
- Gdziekolwiek gdzie można usiąść poproszę.- powiedziała roześmiana, lecz zmęczona dziewczyna. Była zachwycona pomysłem oprowadzania jej po mieście, ale dopiero w trakcie zauważyła jak to wygląda w wykonaniu perkusisty. Obeszli obrzeżami całe Los Angeles nie robiąc dłuższych przerw, chyba żeby wskoczyć do sklepu po kawę. Teraz miała nadzieję, że zabierze ją na jakąś prześliczną polanę, która aż prosi człowieka, aby na niej usiadł. Z takim oto przekonaniem ruszyła za podekscytowanym mężczyzną trzymającym w jednej dłoni ją, a w drugiej gitarę.
****
Znajdowali się w najmniej odwiedzanym miejscu w całym mieście. Za to z pewnością najpiękniejszym. Pod sobą mieli całe Los Angeles, które teraz było rozświetlone milionami małych światełek. Usiedli na jednej z polan otoczonych drzewami, tak, że mimo tego widzieli wszystko.
Perkusista chwycił do rąk gitarę i zaczął ją nastrajać. Już wiedziała po co niósł ją przez całą ich wycieczkę. W duchu gratulowała mu determinacji, bo z pewnością przeszli z dziesięć kilometrów.
Po chwili mogła już usłyszeć dobrze znajomą melodię jednej z jej ulubionych piosenek.
- Zaśpiewasz?- zapytała go lekko rozmarzonym głosem.
- To nie moja działka…- próbował się wywinąć, bo dobrze wiedział jaki ma głos.
- Proszę?- dziewczyna popatrzyła na niego maślanymi oczami i nie mógł jej odmówić. Wziął głęboki oddech i zaczął cicho podśpiewywać.
I'm standing in your line
I do hope you have the time
I do pick a number too
I do keep a date with you
I'll take advantage while
You hang me out to dry
But, I can't see you every night
Free”
Na tym zaprzestał swój występ i spojrzał na Mary. Wyglądała tak ślicznie w świetle księżyca i miliona Anielskich świateł, które oświetlały ich z dołu. Odwróciła się do niego twarzą i miał okazję spojrzeć jej w oczy.

Wtedy jeszcze tego nie wiedział, ale tamtej nocy, właśnie w tym, a nie innym momencie zatonął na zawsze jej pięknych, czarnych oczach. 
****
Tyle ode mnie :) Jak Wam się podobało? Zapraszam do opinii i komentarzy ( tych dobrych, jak i złych)
*MarsHugs*

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 3- You're my wonderwall...

Podczas gdy dziewczyna znajdowała się w jego łazience, on miał czas aby to wszystko sobie przemyśleć. Czuł się jakby ktoś tam na górze chciał, by spotkał ją po raz kolejny. To nie mógł być zwyczajny przypadek, że akurat ona wpadła do jego domu z tymi tekstami. Pewnie jego wścibski braciszek mieszał w tym palce jak zwykle, ale teraz go to nie obchodziło. Miał w swoim domu osobę, o której myślał przez całe dwa tygodnie i wreszcie miał okazję z nią porozmawiać po raz kolejny. Tylko teraz był jeden minus… Już wiedziała, że jest sławny i nie miał tej swojej ukochanej anonimowości, którą tak bardzo sobie cenił. Pewnie zacznie go inaczej traktować, może przestanie darzyć go sympatią… Zaraz, stop. Shann ogarnij swoje emocje i ochłoń. Ona może ciebie wcale, a wcale nie lubić. Pewnie nie wspomniała waszej rozmowy ani razu przez ten czas, a teraz jak wie kim jesteś to tym bardziej nie pomyśli. Pewnie pochwali się przed koleżankami, że sam Shannon Leto z nią porozmawiał, ale nie do końca o to mu chodziło.
Ze smutkiem w oczach wstał z kanapy i postanowił zmyć krew z podłogi w korytarzu. Nie chciał się tłumaczyć Jaredowi co tutaj się stało. Niestety ten by się od razu do tego przyczepił.
Nie udało mu się.
- Wróciłem dzieciaczki, ubierać mi się tu.- drzwi otworzyły się szybko, a w nich stał roześmiany młodszy Leto. Cholera jasna, teraz to się Shannonowi oberwie. Uśmiechnął się do brata i swoim ciałem próbował zakryć to co tak usilnie szorował.- Shann, gdzie jest Mary?
- No bo… Wiesz… Tak jakoś wyszło… Bo ona…- znowu się przed nim tłumaczył. Musi sobie przysiąc, że nigdy więcej nie będzie się tłumaczył młodszemu braciszkowi z każdego przewinienia. To on był tutaj starszy i miał prawo głosu co do swojego życia. Chciał to wprowadzić w życie, może od jutra…
- Zabiłeś ją? Ty idioto, nawet z dziewczyną sam na sam zostać nie możesz, bo już nie dajesz rady… Starość nie radość jak widzę, aż strach pomyśleć, że jestem tylko o rok młodszy i w następne moje urodziny też zdziadzieję tak jak ty.
- Przymknij się i mnie posłuchaj, nie zabiłem jej, sama upadła bo się o ten cudowny wieszak potknęła. Teraz się kąpie, więc nie masz się o co martwić. – starał się z każdą sekundą nie zamordować Jareda. Dzisiaj denerwował go wyjątkowo mocno, jak nie on. – Wyluzuj brat i pomóż mi posprzątać jak tak ci się nudzi.
- To, że jako jedyny mówię ci, że jesteś stary nie znaczy, że możesz robić ze mnie swoją sprzątaczkę…- mruknął pod nosem i zabrał się do szorowania plam z krwi. W tej chwili błogosławił dzień, w którym postawił na kafelki zamiast wykładziny. Czasami przyłapywał się na tym, że za bardzo przejmował się zdaniem swojej matki, bardziej niż powinien. Patrzył jak Shannon znika w swoim pokoju i przeklął głośno dzień, w którym to zaproponował mu wspólne zamieszkanie.
Przecież Shannon wiedział co on w tej chwili przeżywa. Rozstanie z dziewczyną, ukrywaną przed wszystkimi i jeszcze ta wyczerpująca rola w filmie. Nie jadł, nie spał i wciąż chodził po domu z głową w chmurach. Jednym słowem był wrakiem człowieka, którym był jeszcze parę miesięcy temu. Nie potrafił jedynie zrozumieć co się stało z jego starszym bratem, który coraz bardziej go lekceważył. Zawsze się spierali o głupoty, ale ostatnio poczuł jak się od siebie oddalają. Przecież Shann wiedział, że zawsze może odwiedzić go na planie i posiedzieć z nim podczas przerw w kręceniu. Niestety, ani razu go tam nie widział.
Po skończonej trasie wmawiał mu, że musi odreagować, odpocząć i załatwić dużo spraw. Spotykał się z jakimiś znajomymi, za którymi Jared nigdy nie przepadał. Obrzydzał go fakt, że po wypiciu zaledwie paru piw już musieli się przechwalać ile to hollywoodzkich dup zaliczyli. Mimo powszechnej opinii ani Jay, ani Shannon tacy nie byli. Oczywiście, obydwoje bogaci w doświadczenia w pewnych sprawach, ale nie wyglądało to tak jak mówiły te piekielne tabloidy. Fakt, że czasami nie wychodzili z domu chyba, że po zakupy nie oznaczał wcale, że mają tam nie wiadomo jakie orgie. Po prostu siedzieli z piwem na kanapie i urządzali sobie maratony filmowe. Bawiło ich wtedy nagłe zainteresowanie prasy ich osobami. Podczas trasy, było to w zupełności normalne. Nie byli dłużej małym rodzinnym zespołem. Mieli rzesze fanów zwanych Echelonem, których znaczna większość zawdzięczała im swoje życie.
Na szczęście Jaredowi udało się posprzątać i zdenerwowany pobiegł do kuchni, aby przeprowadzić dość poważną rozmowę z bratem na jego temat. Trzeba było to kiedyś wyjaśnić…
****
- Powiesz mi co się z tobą dzieje?- zaatakował go od razu pytaniem. Nie miał siły bawić się w podchody i to mozolne wyciąganie jakiejkolwiek informacji z brata.
- Ze mną? Nic takiego…-  Shannon próbował ukryć swoje rozżalenie. Nie miał pojęcia czy może mu na tyle zaufać, aby zdradzić swoje wszelkie wątpliwości.
- Przecież widzę, chyba to, że na co dzień noszę te damskie ciuszki dało mi trochę tej słynnej kobiecej intuicji. Mów.
- Eh… Bo jest taka dziewczyna, o której myślę od dwóch tygodni i nie mam pojęcia, czy ona o mnie też.- wyrzucił z siebie jednym tchem. Już po wszystkim. Teraz zostało mu czekać na reakcje brata.
- Ufff… A już się bałem, że się  znowu w coś wpakowałeś jak wtedy w Nowym Jorku, pamiętasz? Dobra, opowiadaj o niej, bo chyba bardzo zamieszała ci w głowie?
- Nie przypominaj mi o tym, byłem smarkaczem, a teraz wiem co robię. Poznałem ją jak wracałem z Londynu, siedzieliśmy obok siebie w samolocie. Wydaję się być taka inna od tych wszystkich, które wcześniej spotykałem. Rozmawialiśmy przez całą drogę i ma świetną osobowość. Jest taka zabawna, miła no i śliczna. Nie mogłem jej znaleźć przez dłuższy czas, a teraz jest. I to nie tak daleko. Brat, chyba się zauroczyłem…
- A jak ma na imię nasza piękna nieznajoma?- zapytał Jared z zainteresowaniem.
- Jest dość niezwykłe, wiesz nie jest z tych co mają imiona pasujące do tępych blondynek. Ma na imię….- nie dokończył, bo ukochany braciszek mi przerwał.
- Mary! Chodź tu do nas, nie zaczniemy bez ciebie naszej małej imprezki w stylu Leto.
Obydwoje dostrzegli jak dziewczyna zagląda przez uchylone drzwi do kuchni. Minę miała niezbyt przyjazną, jakby nieobecną. Jej włosy były jeszcze mokre i woda skapywała na ramiona ubrane w jej za dużą koszulę, co powodowało małe, wilgotne plamy wokół obojczyka dziewczyny.
- Nie fatygujcie się. Ja już pójdę, dzięki za użyczenie wanny. Do jutra Jared!- rzuciła zbyt szybko i odkryli, że coś z nią nie tak. Wybiegła pośpiesznie z budynku nie zważając na to, że jej włosy wymagały porządnego wysuszenia. Łzy spływały ciurkiem po jej policzkach, mieszały się z wodą z mokrej wody. Nie miała pojęcia gdzie idzie, po prostu biegła przed siebie. Chciała zapomnieć o wszystkim co ją otaczało…
****
-…. Nie mogłem jej znaleźć przez dłuższy czas, a teraz jest. I to nie tak daleko. Brat, chyba się zauroczyłem… - usłyszała słowa Shannona i kompletnie ją zatkało.
- Czy on… Wiedziałam, że jak zawsze się przejadę na moich uczuciach…- warknęła w myślach i już chciała po cichu wychodzić, ale oczywiście młodszy Leto musiał ją zauważyć.- Cholera!- przeklęła cicho i weszła do kuchni zaproszona przez Jareda.
- Nie fatygujcie się. Ja już pójdę, dzięki za użyczenie wanny. Do jutra Jared!- rzuciła choć przyszło jej to z trudem większym niż się spodziewała.
****
- Jared, co się przed chwilą stało? Coś jej zrobiliśmy?- zapytał zdenerwowany Shann. Najgorszym scenariuszem byłoby to, gdyby usłyszała ich rozmowę od początku do końca. Może się go wystraszyła?
- Nie mam pojęcia… Jutro ją zapytam na planie. To co? Robimy męski wieczór?
Shannon pokiwał głową na znak zgody i skierował się z bratem w stronę kanapy. Jednak ani na chwile nie opuściły go myśli o tym co się stało Mary. Pewnie już nigdy jej nie zobaczy i będzie się z niej leczył przypadkowo poznanymi dziewczynami, gotowymi na wszystko byleby od niego. Czuł się jak wrak człowieka i nie mógł nic na to poradzić. Planował z nią porozmawiać jeszcze dzisiaj, zaprosić gdzieś, robić ten najtrudniejszy, pierwszy ruch.
Usiadł obok podekscytowanego Jareda i próbował wczuć się w entuzjazm brata. Właśnie, próbował, ale mu jakoś nie wychodziło. Jednak jak zwykle zrobił dobrą minę do złej gry i zaczął się powoli odprężać.
****
Zmęczyła się dopiero przy wejściu na słynne wzgórza Hollywood. Spojrzała w niebo i ujrzała miliony maluśkich gwiazdek tańczących po tym wspaniałym granacie. Wciąż połykając łzy, usiadła na jakimś przypadkowym kamieniu, który jako pierwszy napatoczył jej się pod nogi. Teraz miała chwilę czasu na to, aby uspokoić myśli i poważnie zastanowić się nad jej życiowymi priorytetami. Płakała przez jakiegoś przypadkowo poznanego faceta, którego nawet nie znała. Rozmawiała z nim przez parę godzin, ale to było i tak za mało, żeby się w nim zauroczyć. Niestety, jej to wystarczyło.
Łzy leciały po jej policzkach, jedna prześcigała drugą, jakby brały udział w żałosnym wyścigu uczuć, a jej policzek był ich torem. Zaśmiała się z porównywania wszystkiego do siebie, nadawania jakiejś głębi wszystkiemu co ją otacza.
 Zabawne jak jeden zawód sercowy może nadać naszemu życiu taki, a nie inny kierunek. Wciąż pamięta słowa wypowiadane przez jej ostatniego chłopaka. Mówił takie rzeczy, o których myśl przyprawiała ją o palpitacje serca. Dlaczego ją oszukał i zostawił samą sobie? Samotną, odwróconą od wszystkich i wszystkiego co było jej bliskie. Raz mu się cała oddała, a żałowała tego aż do tej pory. Teraz siedziała na tym piekielnym kamieniu, w tym piekielnym Los Angeles, które powinno spełnić jej najskrytsze marzenia o wielkiej karierze i tak samo wielkiej, jak i nie większej, miłości.
Z kieszeni wyjęła paczkę papierosów oraz telefon ze słuchawkami. Popłynęła losowo wybrana piosenka, podobała jej się. Pasowała do jej nastroju w tamtej chwili. Jedynie język był problemem, bo kompletnie nie wiedziała o czym artysta śpiewa, ale nie przeszkadzało jej to. Głos mężczyzny ją uspokoił, a melodia koiła zmysły. Zaciągnęła się po raz kolejny i zasnęła pod gwiazdami. Przez chwilę poczuła się kompletnie wolna.
****
Obudziła się ze straszliwym bólem głowy. Próbowała otworzyć oczy, ale powieki ciążyły jej bardziej, niż gdyby były z kamienia. Odwróciła się na drugi bok i zamiast miłej poduszki, pod głową poczuła pustkę i upadła. Automatycznie poderwała się i z przerażeniem otworzyła oczy. Ostatnią rzeczą, którą pamiętała były wzgórza Hollywood oraz smutna piosenka lecąca z głośników jej telefonu. Znajdowała się w…. Domu braci Leto. Jakim cudem? Pytała siebie w myślach nie mogąc wyjść ze zdziwienia, które ją ogarnęło.
Swoją dość bolesną pobudką musiała zwabić do siebie osobę, której twarzy nie chciała oglądać przez długi, długi czas. To znaczy pragnęła go całą sobą, ale mózg podpowiadał jej, że przecież i tak się zakochał.
Zza ściany wyłonił się Shannon Leto. Bóg seksapilu i wszystkiego co piękne na tym świecie. Zadrżała jak zobaczyła mężczyznę, za co skarciła się w myślach. Opanuj emocje, ogarnij się kobieto.
- Co ja tutaj robię? Wychodziłam przecież…- zapytała go o to, co teraz najbardziej ją nurtowało.
- Też miło mi ciebie widzieć Mary, choć do kuchni, zrobię kawę i wszystko tobie opowiem.
Posłuchała perkusisty i ruszyła za nim. Musiała przyznać, że zawód, którym się trudził bardzo pozytywnie wpłynął na jego wygląd. Miał szerokie, umięśnione plecy z dość dużym tatuażem po środku. Wyglądało to jak jedno wielkie dzieło sztuki. Każdy mięsień współgrał ze swoim kolegą, co dawało nieziemski efekt. Fakt, że mężczyzna był bez koszulki zakłócał jej wewnętrzny spokój i nie pozwalało jej się skupić na drodze i potknęła się o ten sam wieszak co wcześniej. Spowodowało to upadek wprost na plecy Shannona. Ten na szczęście był bardziej przytomny niż ona i w porę odwrócił się i złapał Mary w ramiona. Dziewczyna zarumieniła się z zażenowania własną osobą.
- Jeszcze nawet nie było pierwszej randki, a ty już rzucasz się mi w ramiona? Dziewczyno szalejesz.- roześmiany Shannon spojrzał na nią z iskierkami w oczach. Jego uśmiech rozwalił ją na łopatki, czuła się jak motyle w jej brzuchu obijają się o jego ścianki jak oszalałe. Gdyby w jej wnętrzu  znajdowali się policjanci, już dawno zostałyby zatrzymane za przekroczenie dozwolonej prędkości. Nie odpowiedziała mu nic, tylko delikatnie się uśmiechnęła.
Zaniósł ją do kuchni i postawił dopiero wtedy, kiedy upewnił się, że będzie stabilnie siedzieć na krześle. Nie mógł opanować drżenia rąk, po tym jak trzymał w nich jej drobne ciałko. Była taka lekka, w porównaniu z każdym innym ciężarem. Zagłębienie w jej plecach pozwalało idealnie wpasować się w nie jego rękom. Jej włosy opadały mu wtedy na ramiona i delikatnie spływały aż do boków jego ciała. Była taka idealna, nie tylko ciałem, ale także duszą.
- Przestaniesz się na mnie patrzeć jak na niezdarę?- zapytała, czym wyrwała go z jego rozmyślań.
- Przestałbym, gdybyś nią nie była.- odparował jej z tym swoim słynnym ironicznym uśmieszkiem, który podobno sprawiał, że kobiety zachodziły w ciążę. Śmieszyły go te porównania, ale może i miały w sobie odrobinę prawdy.- Zrobić tobie kawy?
- Po to mnie tu zaniosłeś…- westchnęła i po raz kolejny dzisiaj zapatrzyła się w jego plecy. Całe ciało miał idealnie wyrzeźbione, ale to ta jego część budziła w niej największe emocje. Pewnie upadła by jeszcze raz, ale na szczęście siedziała na dość wygodnym krześle barowym.
- Kawa dla mojej pięknej i niezdarnej towarzyszki.- odwrócił się do niej i zamiast podać jej napoju przez blat, podszedł i postawił ją tuż obok niej. Spowodował tym zmniejszenie odległości, która ich dzieliła do kompletnego zera.
W powietrzu można było wyczuć namacalne już napięcie między nimi. Podniosła wzrok ze swoich kolan i ujrzała jego nagą klatę przed swoim nosem. Uśmiechnęła się mimowolnie, co nie uszło jego pilnej uwadze. Wstała, żeby być choć trochę bliżej niego, ale różnica wzrostu nie pozwalała mu stanąć z nim twarzą w twarz. On znalazł na to rozwiązanie. Złapał ją za podbródek i podniósł go tok, aby spojrzeć w jej czarne oczy, pełne pożądania i niepokoju. Nie potrzebował niczego więcej, ale jego wrodzona chciwość nie pozwoliła mu na tym poprzestać.
- Chciałem to zrobić od kiedy słodko spałaś na moim ramieniu.- powiedział bardzo cicho, prawie szeptem i pocałował delikatnie jej usta. 
****
I jak wam się podobało? Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodłam tym rozdziałem, myślę, że był nawet dobry ;)  
Zapraszam do opinii i komentarzy :) 
A tak nie o Marsach to polecam najnowszą płytę Artura Rojka. MAGIA <3
*MarsHugs*