niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 2- Tell me did you see her face…


Cały dzień na planie minął jej pod znakiem wieczornego spotkania. Nie pamiętała żadnej z uwag reżysera czy profesora. Głowę zaprzątały jej myśli o tym co powie i czy w ogóle to jest on. Z jednej strony strasznie chciała go zobaczyć, ale z drugiej obawiała się jego reakcji. Z góry założyła, że nie pomyślał o niej ani przez chwilę. Stres zżerał ją od środka i nie potrafiła sobie z tym poradzić. W wyniku tego chodziła nerwowo po planie cały dzień i zbywała wszelkie komentarze w jej stronę. Jedynym, który nie zasypywał jej milionami pytań o to co się jej stało, był Jared.
Nie był on kolejną, typową bezmózgą gwiazdką. Miał świetne, inteligentne poczucie humoru, o czym przekonała się kiedy żartował wraz z Matthew albo Jennifer. Przy nim chwilami nawet zapominała co ma nastąpić wieczorem. Niestety, kiedy tylko znikał podczas kręcenia scen, zaczynało się prawdziwe piekło w jej głowie. Odliczała minuty, sekundy, raz przyłapała się na liczeniu własnych oddechów. Zachowywała się jak nie ona. Musiała wyglądać przekomicznie z punktu widzenia reszty, ale chyba takt osobisty nie pozwolił im zwrócić jej jakiejkolwiek bardziej znaczącej uwagi.
Dochodziła godzina osiemnasta, czyli za jakieś trzydzieści minut powinna wyjść z planu, aby na spokojnie dotrzeć na miejsce. Akurat w jej przypadku „na spokojnie” było jednym wielkim kłamstwem. Mniej się stresowała podczas pierwszego dnia na uczelni marzeń niż w takiej głupiej sytuacji.
- Przecież to zwyczajny chłopak idiotko, nawet o tobie nie myśli…- powtarzała sobie ciągle w głowie podczas wypalania coraz to kolejnego papierosa. Dzisiaj zeszła jej prawie cała paczka, a zazwyczaj wystarczała jej na dwa, trzy dni.
Jej myśli ciągle odbiegały do pamiętnego lotu samolotem, co w ogóle jej nie pomagało zachować spokoju. Zastanawiała się czy on wykonywał jakieś ledwo zauważalne gesty w jej stronę karzące się jej albo odwalić, albo wręcz przeciwnie, zachęcał ją do siebie. Niestety miała kompletną pustkę w głowie. Zdawało się jej parę rzeczy, ale nie była stu procentowo pewna, czy jej się nie przewidziało. Pamiętała jego spojrzenia w jej stronę, tak jakby to było wczoraj. Jeszcze z nikim innym nie rozmawiało jej się tak swobodnie jak z nim. Jared był zupełnie inny i chyba tylko to kazało jej powątpiewać, że możliwie są braćmi. Przecież mogła lecieć z zupełnie innym Shannonem, który nigdy w życiu nie spotkał kogoś takiego jak Jared Leto.
Jej umysł bardzo szybko przystał na tą opcję i kompletnie odrzuciła od siebie wszelkie wątpliwości. Przecież gwiazda światowego formatu nie leciałaby biznes klasą i z pewnością nie rozmawiałaby z taką dziewczyną jak ona. Nie było takiej możliwości. Spokojniejsza już, wypaliła papierosa do końca i udała się w stronę planu, aby pożegnać się z profesorem i Kate. Na dzisiaj to był dla niej koniec praktyk. Jutro zaczynała od godziny dziesiątej, więc mogła spokojnie iść odnieść te teksty, a potem wyskoczyć gdzieś za miasto. Chciała nakręcić trochę ujęć Hollywood Hills do swojego pierwszego, amatorskiego filmu. Nie miała tytułu, aktorów ani pomysłu, ale miała nadzieję, że w tym miejscu dostanie nagłego przypływu weny.
- Profesorze, ja już pójdę, dobrze? Muszę jeszcze zawieść to dla Jareda…- zwróciła się do swojego wykładowcy, który był zbyt zaaferowany rozmową z reżyserem, więc machnął na nią ręką, co miało oznaczać zgodę.
Podeszła jeszcze do głównego zainteresowanego i powiedziała mu, że już jedzie dać to jego bratu.
- Naprawdę dziękuję. A chciałabyś może chwile poczekać z Shannem na mnie i zjeść kolacje w towarzystwie panów Leto? Nie daj się prosić,  jakoś muszę się tobie odwdzięczyć… Obiecuję, że nie pożałujesz.- złożył jej propozycję uśmiechając się szeroko. Coś w sobie miał, że nie mogła się długo opierać jego prośbie.
- Z wielką chęcią, ale twój brat nie będzie miał nic przeciwko?- zapytała szczęśliwa, że jej wieczór nie będzie polegał na smętnym patrzeniu w przestrzeń i wypalaniu kolejnej to paczki papierosów.
- Już do niego piszę, więc nie masz jak się wywinąć. Będę w domu około dwudziestej, wpół do dziewiątej. Wytrzymasz tyle beze mnie?- na jego twarzy zagościł ten żartobliwy uśmieszek.
- Och, nie wiem czy dam radę bez twoich ciągłych uwag na temat zaplecza Jennifer.-odparła teatralnie podpierając się o stół. W odpowiedzi wystawił jej język i gestem dłoni zasugerował, że powinna już iść.
Opuściła plan ze śmiechem i ruszyła we wskazaną jej stronę. Na uszy założyła słuchawki, z których po chwili poleciała jej ulubiona muzyka. Miała kawałek do przejścia, więc musiała się śpieszyć. Nie wiedziała co ją czeka, ale miała dziwne przeczucie, że będzie to coś dobrego.
****
Kolejny raz nie mógł zasnąć. Zawsze pomagała mu gra na gitarze, ale tym razem i ten sposób zawiódł. Jego myśli krążyły wokół tej drobnej brunetki z samolotu. Nie spotkał jej ani razu odkąd z niego wysiedli, szukał jej w każdej napotkanej na ulicy dziewczynie. Niestety nie miał pojęcia jak ma na nazwisko, gdzie mieszka i pracuje.  Wiedział tylko jak ma na imię i jak wygląda. Aż tyle i tylko tyle.
Dzisiejszy dzień wyglądał tak jak każdy wcześniejszy. Jared wybiegał w pośpiechu na plan, a on miał cały dzień dla siebie. Grał na perkusji, spotykał się ze znajomymi i pisał jakieś nowe piosenki. I tak codziennie. Nie było w tym nic dziwnego dla zwykłego zjadacza chleba. Dla niego było to pewnego rodzaju koszmarem, jako dla człowieka, który zazwyczaj jest w trasie trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Energia go rozsadzała od środka i nie wiedział jak może ją wyładować. Gdy tylko mógł ćwiczył na swojej ukochanej perkusji, ale jego braciszek denerwował się jak nie mógł zasnąć przez jego bębnienie. Pomińmy fakt, że pomieszczenie, w którym grał było całkowicie dźwiękoszczelne, szanowny pan Jared Leto słyszał każdy najdrobniejszy odgłos. Pewnie przez wybrany zawód, jego brat miał bardzo wyczulony słuch. Nieraz zwierzał się Shannonowi, że słyszy jakieś podejrzane głosy około trzeciej w nocy. Shann z trudem powstrzymywał się od śmiechu w przy takich rozmowach, ponieważ to on siedział pod jego pokojem z laptopem pełnym nagrań dźwięków wydawanych przez duchy, osoby opętane. Raz wciągnął w tą zabawę Tomo, lecz ten za głośno się śmiał, kiedy usłyszał jak Jared miota się po pokoju. Główny zainteresowany otworzył drzwi i ujrzał gitarzystę leżącego na ziemi i śmiejącego się tym swoim słynnym śmiechem. Oznaczało to koniec zabawy.
Ostatnio diva zrobiła się jeszcze bardziej wyczulona na swoim punkcie. Rola w tym filmie zajmowała cały jego czas i stał się bardziej drażliwy, co nie było Shannonowi na rękę. Chciał z powrotem swojego małego braciszka, z którym mógł o wszystkim porozmawiać. Niestety, jeszcze długo zamiast brata będzie miał wielkiego aktora. Był z niego bardziej niż dumny, ale chciał z nim w spokoju posiedzieć na kanapie i obejrzeć jakiś durny film.
Na razie zostało mu siedzenie samemu w domu i nadrabianie zaległości w filmie, literaturze. Zapuścił się przez te trzy lata w trasie, więc teraz ma okazję to naprawić.
Wstał z łóżka i przeciągnął się ospale. Wyjrzał przez okno i ujrzał jak zwykle piękną kalifornijską pogodę. Słońce raziło go w oczy, więc podszedł do szafki w poszukiwaniu okularów przeciwsłonecznych. Zauważył u siebie nawyki prawdziwego rozpieszczonego gwiazdora, ale czasami ułatwiały mu życie. Mógł w spokoju chodzić po domu w ciemnych okularach zwalając wszystko na swoją sławę.  
Postanowił zrobić sobie jakieś dobre śniadanie, przynajmniej jak Jareda nie było mógł sobie spokojnie usmażyć boczek. Braciszka obrzydzał zapach każdego jedzenia, co ma w sobie chodź gram tłuszczu.
Zajął się przygotowywaniem śniadania i zapomniał o wcześniejszych zmartwieniach. Zjadł szybko i poszedł pobiegać. Jedno z wielu zajęć pozwalających utrzymać mu jako taką formę między trasami. Na samym bębnieniu spalał dużo kalorii, ale nie mógł sobie pozwolić na to, żeby to była jego jedyna forma aktywności. W przeciwieństwie do Jay’a lubił jeść, więc musiał dbać o siebie ze zdwojoną siłą. Założył słuchawki na uszy i wrzucił losową playlistę. Po chwili do jego uszu dotarły pierwsze dźwięki jakże znanejmu piosenki. Słuchał jej zawsze jak miał jakiś problem, wydający się nie mieć rozwiązania. Jako, że przebiegł już kawałek postanowił przystanąć i pójść w dobrze znane mu miejsce. Hollywood Hills.
Pamiętał jak przychodził tutaj z Jaredem jak byli dużo młodsi. Siedzieli wtedy na skraju skarpy i rozmawiali godzinami na temat ich przyszłości. Nie mieli wtedy zespołu, sławy i pieniędzy na utrzymanie się dłużej niż miesiąc. Był to dopiero początek ich przygody w show biznesie. Wszystko wydawało się tak odległe i zarazem wspaniałe. Planowali założyć zespół odkąd byli dziećmi, a teraz ich największe marzenie spełnia się każdego dnia. Jak patrzył na ich stare zdjęcia z instrumentami muzycznymi w oku kręciła mu się łezka. Zawsze otaczali się różnoraką muzyką, mama od małego puszczała im wiele gatunków, rodzajów.
Dotarł na wzgórze i usiadł na „jego” miejscu, które znajdowało się tam, gdzie nikt inny nie wpadłby się usadowić. Wyglądało to niebezpiecznie, ale to właśnie w tym miejscu pocałował swoją pierwszą i największą miłość i nie skończyło się na niewinnych pocałunkach. Z lekkimi wypiekami na twarzy przypominał sobie ze szczegółami tą noc. Czuł się wtedy szczęśliwy, a zarazem zażenowany całą sytuacją i tym, że nie panuje nad swoimi reakcjami.
Zaczął się śmiać jak idiota i poniósł się muzyce. Wstał nagle i zaczął podrygiwać w rytm piosenki. Szczerze, nie szło mu tak źle, miał świetne wyczucie rytmu, przez to, że grał na takim instrumencie a nie innym. Skończył demonstracje swoich umiejętności tanecznych i potruchtał zadowolony do domu. To był idealny początek dnia.
Dzisiaj Jared miał skończyć wcześniej i obiecał mu wspólny wieczór przy piwie i jakimś niezdrowym żarciu. Oczywiście, to Shann miał się obżerać, a Jay o listku sałaty, ale nie przeszkadzało mu to. Chciał się pośmiać jak za starych, dobrych czasów.
Dotarł zmęczony i szczęśliwy do domu. Akurat była godzina dwunasta, więc wziął szybki prysznic i zaległ przed nowymi tekstami piosenek. No właśnie. Zaległby, ale za cholerę nie mógł ich odnaleźć.
- Gdzie jest to cholerstwo?- rzucił w przestrzeń, tak jakby miałoby to mu pomóc w poszukiwaniach.
Przypomniał sobie, że Jared zabierał je ze sobą, aby je dopracować. Postanowił do niego zadzwonić i przypomnieć mu, aby przyniósł je ze sobą do domu.
Jak zwykle jego braciszek nie mógł zrobić czegoś sam, więc przyśle kogoś innego. Pewnie kolejnego chłopca na posyłki zafascynowanego jego osobą. Chwilami Shannon się zastanawiał skąd jego brat wyszukiwał tych wszystkich napalonych nastolatków. Nie wierzył, że siedział godzinami na tych wszystkich forach społecznościowych zapełnionych pseudo fanami szukającymi dostępu do jego majtek.
Pozostało mu tylko czekać do dziewiętnastej, kiedy przekona się kogo tym razem przysłał. Jako, że miał dużo czasu jego umysł  wrócił do rozmyślań na temat tajemniczej brunetki. Pachniała tak pięknie, nie umiał określić jak to się dzieje, ale wciąż pamiętał jej ciepły, zmysłowy zapach.
Tak rozmyślając, zasnął.
****
Na horyzoncie ukazał się jej niewysoki, biały dom. Adres wskazywał, że to jest ten, którego szukała. Stres zaczynał znowu dawać o sobie znać, więc przystanęła przed bramą i zapaliła kolejnego papierosa. Ciągle wmawiała sobie, że to niemożliwe, że to nie on. Nie było takiej możliwości, ze nagle wyskoczy zza rogu i rzuci się w jej ramiona. Nie mogła liczyć na nic innego, niż wymuszoną, przyjacielską rozmowę ze sławnym perkusistą jakiegoś tam zespołu. Szybko wypaliła tego papierosa, na pewno szybciej niż to zalecane. Miała wrażenie, że nie minęła nawet sekunda jak stała przy drzwiach i nieśmiało w nie pukała. Niestety nikt nie odpowiadał, więc użyła dzwonka. Dalej nic. Postanowiła wejść.
Plan miała taki, że wejdzie, zostawi teksty na jakimś przypadkowym krześle i wróci do Jareda oznajmiając mu, ze nikogo nie było w domu. Zadowolona ze swojego wyobrażenia sytuacji weszła po cichu do domu i ujrzała duży, przestronny korytarz. Ściany miały biały kolor i szczerze wyglądały na niewykończone, ale dodawało to swoistego uroku całemu pomieszczeniu. Na jego końcu znalazła stołek, na którym mogłaby zostawić, to co przyniosła. Niestety, nie zauważyła leżącej tuż przed nią sterty ubrań. Uświadomiła to sobie dopiero jak z głośnym hukiem runęła na podłogę. Odgłos był tak głośny, dlatego, że dla zachowania równowagi próbowała się złapać za wieszak na owe ubrania, jednak on też postanowił upaść wraz z nią. I to był błąd.
Z głębi domu usłyszała wiązankę przekleństw i odgłos czegoś ciężkiego, co uderza o podłogę. Potem jeszcze więcej przekleństw i kroki zbliżające się w jej stronę. Zaczęła się bać.
- Przeklęci paparazzi. Mówiłem wam, żebyście się wreszcie odpierdolili ode mnie i od Jareda. Nie ma go w domu, nie trafiliście tym razem. A teraz spier…- nie dokończył, bo to co ujrzał w korytarzu przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Na podłodze, przygnieciona ich wieszakiem leżała jakaś zgrabna dziewczyna. Nie widział twarzy, więc nie mógł określić jej wieku. Wokół jej głowy znajdowała się mała plama krwi rosnąca z każdą chwilą. W jej ręce znajdowały się jakieś kartki, zapisane pismem jego brata. Domyślił się kto mógł ją przysłać i ruszył ratować dziewczynę z opresji.
Udało mu się ją szybko wyswobodzić z pod ciężaru dość masywnego mebla i już po chwili trzymał ją na rękach i niósł w stronę salonu. Nie mógł zobaczyć jej twarzy, bo włosy zlepione krwią przykrywały ją całą. Przerażony, że poniesie przez to konsekwencje prawne zostawił ją na kanapę i popędził do kuchni po apteczkę.
****
Nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Otworzyła powoli oczy i ujrzała dość gustownie urządzony salon. Poczuła straszliwy ból w głowie i szybko dotknęła bolącego miejsca ręką. Poczuła coś lepkiego i ciepłego i jak przesunęła dłoń w zasięg wzroku, to zobaczyła, że jest cała w krwi. Zaczęła krzyczeć i szybko usiadła na kanapie, na której się znajdowała. Bała się, że jest w jakiejś cholernej jaskini gwałciciela i za chwile dowie się, że jest w ciąży z facetem, który własnoręcznie zrobi jej aborcje, a potem zgwałci po raz kolejny.
Krzyczałaby jeszcze dłużej gdyby nie usłyszała cichego głosu dochodzącego z miejsca tuż obok niej.
- Spokojnie, jesteś w domu Jareda i moim. Miałaś mi zanieść teksty, pamiętasz?- powiedział do niej odgarniając włosy z jej twarzy. Spojrzała w jego stronę i to co ujrzała zszokowało ją tak, że zapomniała o przeszywającym bólu głowy.
-Sha…Shannon?- zdołała wydukać z niedowierzeniem. Nie była na to kompletnie przygotowana. Nawet bez urazu wyglądała jak siedem nieszczęść, więc teraz to była zupełną porażką.
- Mary? Kurwa… Przestraszyłaś mnie, wiesz? Myślałem o tobie śpiąca królewno…- powiedział do niej głosem tak czułym, że gdyby tylko mogła odleciałaby w przestworza z tej całej słodyczy.
- Ja, ja…- zaczęła się jąkać.
- Nic nie mów, musisz się umyć z tej krwi, bo mnie lekko przerażasz. Pozwolisz, że zaniosę ciebie do łazienki na górze?- zapytał, ale wcale nie czekał na jej odpowiedź. Poderwał ją do gór jakby ważyła mniej niż piórko. Podobało się jej to, ale była w zbytnim szoku, aby się zachwycać.
Po chwili była już w łazience i mogła się pochwalić, że kąpała się w tym samym pomieszczeniu, w tej samej wannie co sam Shannon Leto. Jej królewicz z bajki.
****

I jak wam się podobało? :) 
Zapraszam do opinii i komentarzy:3
*MarsHugs* 

3 komentarze:

  1. Ooooooo *-* jezuuu pisz kolejny!!
    jkhfdgjkhdss superświetny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże, Shannon :') to takie piękne :')

    OdpowiedzUsuń